Widz przede wszystkim

0
258
Paweł Drzewiecki (z prawej) podczas forum teatralnego 48. Tyskich Spotkań Teatralnych. Fot. Agnieszka Seidel-Kożuch.

W minionym tygodniu poznaliśmy uczestników, którzy zakwalifikowali się do XV Tyskiego Festiwalu Monodramu MoTyF, który odbędzie się w Teatrze Małym w dniach 8‑12 marca. Z tej okazji zapytaliśmy Pawła Drzewieckiego o finałową dziewiątkę, ale i o monodram sam w sobie.

„Twoje Tychy”: W tym roku jury obejrzało wyjątkową ilość propozycji. Jaki był klucz doboru finałowej dziewiątki? Łączy je jakiś wspólny motyw?

Paweł Drzewiecki: – Klucz doboru zawsze jest ten sam: jakość artystyczna. Wybieramy absolutnie najciekawsze propozycje. Bardzo mnie cieszy tegoroczna liczba zgłoszeń, bo muszę przyznać, że nie pamiętam, byśmy kiedykolwiek mieli ich więcej. Zdarzało się wcześniej ponad dwudziestu kandydatów, co uznawaliśmy za urodzaj, jednak w tym roku 40 zgłoszeń to po prostu rekord. Wartym podkreślenia jest, że spotykamy się z wykonawcami profesjonalnymi a za takich uważamy absolwentów szkół aktorskich, oraz posiadaczy dyplomów eksternistycznych, którzy mają za sobą egzamin państwowy przed komisją Związku Artystów Scen Polskich. Jedyną regulaminową granicą jest tu uzyskanie dyplomu nie później niż 7 lat wstecz. Na konkurs zgłoszenie może wysłać też amator. Stąd mamy zgłoszenia od młodych ludzi ze szkół średnich, ale i wspomnianych aktorów dyplomowanych. Te pierwsze propozycje, siłą rzeczy, często odstają techniczne od tych drugich, ale chciałbym zauważyć, że w minionym roku grand prix zdobyła wykonawczyni, która nie jest zawodową aktorką. Podsumowując, łącznie zobaczymy 12 spektakli, w tym trzy mistrzowskie. Gdybym miał doszukiwać się wspólnego motywu, to powiedziałbym, że są nim ludzkie historie.

O jakich historiach będzie opowiadać piętnasty MoTyF?

– Anna Seniuk w monodramie „Życie pani Pomsel” przedstawia sekretarkę Paula Josepha Goebbelsa, która wyparła ze swojej świadomości fakt, że służyła zbrodniczemu systemowi. Temat ten bardzo mocno rezonuje ze współczesnością. Ewa Ziętek i jej „Nieostrość widzenia” to historia życia Zofii Książek-Bregułowej, polskiej aktorki, poetki i łączniczki AK. Jedna z uczestniczek pochyla się nad relacją George Sand oraz Fryderyka Chopina. Inna sięga po postać Anny Świrszczyńskiej czyli polskiej poetki, którą zachwycił się Tuwim. Mamy w spektaklach konkursowych monodram „Jordan” na bazie świetnego tekstu traktującego o niezwykle trudnej sytuacji matki, która nieświadomie doprowadziła do śmierci własnego dziecka. „Kaczmarek” to z kolei historia Śląska, Ślązaków i ich miejsca na arenie politycznych wydarzeń. Fantastyczną propozycją jest „Raz dokoła. Kobiety Wesela”, w którym aktorka niejako wyjmuje kobiece postaci z „Wesela” Wyspiańskiego. Bardzo trudny temat poruszony został w „Wyznaniu”. Nie przypominam sobie zbyt wielu przedstawień teatralnych, które traktują o seksualności osoby duchownej w innej perspektywie niż skandalu czy perwersji. Na pewno rzeczą szeroko dyskutowaną będzie „STAND UP”, w którym padają pytania o formę monodramu i jej granice. „Bezgłośna samotność” na podstawie prozy Bohumila Hrabala to znów pięknie pokazana praca formą przy użyciu lalek. Doskonale obrazuje, co miała na myśli Krystyna Janda, mówiąc przy okazji swojego niedawnego jubileuszu, że „kocha oglądać dojrzałych aktorów na scenie”. Kończąc tę prezentację, przychodzi kolej na „Czy podoba ci się tutaj” czyli opowieści o emigracji i poczuciu wyobcowania prezentowanej z perspektywy kilkuletniej dziewczynki. Festiwal zwieńczy zaś mistrzowski spektakl Andrzeja Seweryna – mentora tegorocznej edycji festiwalu – zrealizowany kilkanaście lat temu na podstawie największych monologów, wywiedzionych ze sztuk Szekspira.

Czy MoTyF jest niejako papierkiem lakmusowym pokazującym kondycję monodramu w Polsce? Możemy już tak powiedzieć?

– To było zadanie jakie przed sobą postawiłem w roku 2015, kiedy zacząłem odpowiadać za kształt programowy kolejnych edycji MoTyFu. Ta świetna nazwa, której rozwinięciem jest Monodram Tychy Festiwal, w mojej misji programowej ma też drugie rozwinięcie: Monodram, Ty i Forma. „Monodramu” tłumaczyć nie trzeba, „ty” rozumiem jako każdego wykonawcę, widza, obserwatora, w tym również jurora, zaś „forma” odnosi się do tego, że monodram jest najbardziej formalnym gatunkiem teatralnym. Spotykamy się raz do roku podczas MoTyFu po to, aby po pierwsze zobaczyć te najciekawsze propozycje, a po drugie przyjrzeć się monodramowi jako zjawisku. Widzimy jak monodram się rozwija, jak zmienia swoje granice formalne, by w kolejnych latach znów wrócić do swych korzeni. Ważne jest, abyśmy pokazywali jego stan aktualny, dlatego nawet spektakle mistrzowskie to bardzo często propozycje wyprodukowane nie dalej niż półtora roku wstecz. Odpowiadamy tutaj na pytania o drogę gatunku, o jego kształt, ale i przyszłość. Zastanawiamy się, na ile jest to wciąż forma teatralna, a na ile przechodzi w formę estradową. Wszak coraz śmielej w monodramie pojawiają się elementy stand up czy też śpiewu, co doskonale widać w naszym repertuarze.

Sprawdzając archiwa, można trafić na liczne konkursy, przeglądy i festiwale traktujące o monodramie. Wielu z nich, a niejednokrotnie są to najstarsze i największe wydarzenia, już dzisiaj nie ma z nami. Czy to świadczy o kondycji monodramu? Przecież ten w Tychach ma się bardzo dobrze.

– Tutaj trzeba rozdzielić dwie rzeczy – kondycja monodramu samego w sobie oraz, przepraszam za kolokwializm, moce przerobowe aparatu instytucjonalno-teatralnego, który ten monodram obsługuje. Rozmawiając z moimi koleżankami i kolegami aktorami, zauważyliśmy w przeszłości moment delikatnej zapaści w produkowaniu monodramów przez aktorów zawodowych. Teraz to się ożywiło i przewidujemy, że będzie się ożywiać dalej. Spośród zaprzyjaźnionych z naszym teatrem artystów, wśród pracujących nad nowymi spektaklami z nurtu teatru jednego aktora można wymienić choćby Marię Seweryn czy Annę Cieślak. Z jednej strony wynika to z potrzeby osobistej wypowiedzi artystycznej, ale będąc uczciwym, należy zauważyć też przyczyny czysto ekonomiczne, bo przecież produkcja monodramu jest relatywnie tania. Niestety, wiele festiwali monodramu zakończyło organizację kolejnych edycji. Mieliśmy w Polsce jedno z najstarszych tego typu wydarzeń na świecie, a już na pewno w Europie. Mianowicie WROSTJA czyli Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora organizowane od 1966 r. Wrocław był wtedy stolicą monodramu. Z jakiejś przyczyny kilka lat temu festiwal zawiesił działalność. W tej chwili najstarszym festiwalem monodramu w Polsce są Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, my zaś jesteśmy w tej klasyfikacji drugą siłą spośród tych znaczących. Przyznam, że sam jako młody człowiek występowałem na podobnych festiwalach, jak chociażby na suwalskich Międzynarodowych Spotkaniach z Monodramem „O Złotą Podkowę Pegaza”, z których wróciłem z grand prix. Ta forma scenicznej wypowiedzi jest mi bardzo bliska i jestem szczęśliwy, że mogę ją promować w Tychach. Wracając do pytania o znikanie festiwali monodramu z mapy Polski i dlaczego tak się dzieje, jest ono bardzo zasadne. Tylko komu i gdzie je zadać?

MoTyF jest ukłonem bardziej w stronę aktorów czy jednak widzów? – Jak najbardziej w stronę widzów.

Wszystko, co budujemy w Teatrze Małym w Tychach, zawsze jest realizowane przede wszystkim dla widza. Oczywiście każdym aktorem i artystą opiekujemy się najczulej, jak tylko potrafimy, ale nawet ta nasza opieka, koniec końców jest dla widzów, bowiem gdy aktorzy będą tę opiekę czuć, dadzą z siebie wszystko na naszej scenie, przed naszymi widzami. Zawsze bardzo nas cieszą przychylne opinie. Słowa uznania często padają pod adresem naszego zespołu technicznego, co mnie, jako dyrektora, napawa dumą. W zgłoszeniach do MoTyFu kandydaci muszą określić czas potrzebny na montaż i demontaż scenografii. Wielokrotnie słyszałem wyrazy zdumienia w stylu „Gdybym wiedział, że macie tutaj tak sprawny zespół, wpisałbym 45 minut zamiast trzech godzin”. To zawsze jest miłe dla mnie i całego zespołu, który pracuje tutaj od lat.

Wielki Wóz Tespisa to nagroda główna MoTyFu, w przeszłości jednak pojawiła się nagroda o dość ciekawej nazwie Żaden Wóz Tespisa…

– Faktycznie była taka nagroda, którą zespół techników chciał uhonorować uczestnika, z którym się najlepiej współpracowało przy montażu. My tę tradycję utrzymaliśmy, choć zobaczymy czy będziemy ją kontynuować. Co do zasady nie narzucamy jurorom, jakie nagrody mają przyznać. Mamy grand prix, czyli Wielki Wóz Tespisa. Zawsze liczę na to, że nagroda główna zostanie przyznana, bo to świadczy o sile festiwalu. Grand prix ustanowiliśmy podczas 10. edycji, kiedy to przewodniczącym komisji był Jerzy Stuhr. Wówczas po raz pierwszy zwycięzca festiwalu otrzymał statuetkę zaprojektowaną przez Tomasza Wenklara i Wojciecha Łukę. Natomiast wszystkie pozostałe nagrody to już jest decyzja jury. Zatem nasze jurorskie gremium zdecyduje czy przyznają, oprócz grand prix, pierwsze, drugie i trzecie miejsce, czy różnorzędne nagrody i wyróżnienia.