Strażacka historia

0
512
Komendant Piotr Szojda nieraz zdejmował galowy mundur i sprawdzał się w warunkach bojowych. Fot. Tomasz Gonsior

Każdy, kto przeżył burzę ogniową, nie zapomni tego do końca życia. W 1992 roku w Rudach Raciborskich płonął las i był to największy po II wojnie światowej pożar w Europie. W akcji gaśniczej brała udział kompania kandydatów ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej, w tym Piotr Szojda. W pewnej chwili, na odcinku, gdzie pracowali, doszło do tego niezwykle groźnego zjawiska – burzy ogniowej, kiedy powstaje ściana ognia i z dużą prędkością pochłania kolejne połacie lasu. O szczęściu mogą mówić ci, którym udało się umknąć z pożaru w takiej sytuacji…

– Rzeczywiście, mieliśmy szczęście, bo płonęło wtedy około 10 tys. hektarów lasu – wspomina Piotr Szojda. – Pracowaliśmy razem z żołnierzami, by zrobić przecinkę i usunąć wszystko, co mogło sprzyjać rozprzestrzenianiu się pożaru. W pewnej chwili usłyszeliśmy głośny świst, a potem patrzyliśmy, jak w naszym kierunku szybko przemieszcza się ściana ognia. Nie było innej możliwości, jak tylko wszystko rzucić i uciekać. Czuliśmy na plecach „oddech” ognia, a ziemia miała taką temperaturę, że nasze buty, tzw. saperki po prostu się rozkleiły.

Druh OSP

To był jeden z najbardziej dramatycznych epizodów w strażackiej karierze st. bryg. Piotr Szojdy, byłego komendanta Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Tychach, który przed dwoma tygodniami przeszedł na emeryturę. W tyskiej komendzie pracował przez 26 lat, zaraz po skończeniu Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. W Tychach przeszedł wszystkie szczeble kariery zawodowej, w 2012 roku został powołany na stanowisko zastępcy komendanta miejskiego, a w 2017 r. – na komendanta.

– W czasach mojej młodości, w takich małych miejscowościach jak moja rodzinna Studzionka, wokół OSP koncentrowało się życie społeczne. Tutaj odbywały się różne spotkania, rocznice, zabawy, dożynki, a dla młodzieży bycie druhem było swego rodzaju nobilitacją. Mieliśmy mundury w kolorze czerwonym lub niebieskim, zdobywaliśmy kolejne stopnie kształcenia pożarniczego, wyjeżdżaliśmy na zawody, rywalizowaliśmy z kolegami z innych straży. OSP organizowały też rajdy, wycieczki, wyjazdy do kina… To był czas, kiedy trenowałem piłkę ręczną w nieistniejącym już dziś klubie Żubry Pszczyna, odnosząc sukcesy na poziomie wojewódzkim, a później w III lidze. Miałem także krótki epizod gry w zespole mistrza Polski Pogoni Zabrze…

Czas decyzji

O tym, że zostanie strażakiem, Piotr Szojda zadecydował w drugiej klasie technikum, do którego chodził w tyskim Zespole Szkół nr 4. Jego wielką pasją były także informatyka i elektronika i im pozostał wierny do dzisiaj, a pracując już w straży pożarnej wprowadzał w woj. śląskim i w tyskiej komendzie systemy informatyczne, m.in. uczestniczył w tworzeniu Centrum Bezpieczeństwa w Tychach.

– Jeśli ktoś decyduje się na studia w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie musi pamiętać, iż jest to szkoła typu wojskowego ze wszystkimi tego konsekwencjami – dyscypliną, rygorem, reglamentowaniem przepustek na miasto, itd. Ale studia dobrze przygotowują do zawodu, gdzie tak ważne są właśnie dyscyplina, samodyscyplina i hart ducha. Ważne jest także poszanowanie hierarchii oraz dbanie o codzienny porządek. Na studiach zrozumiałem, że aby ten zawód dobrze wykonywać, liczy się powołanie. Ktoś kto tego nie czuje, nie podoła służbie i pracy, która jest nie tylko ciężka fizycznie, ale także psychicznie. To, że strażacy zawsze są na pierwszej linii podczas różnych zdarzeń, nie tylko o charakterze pożarniczym, niesie za sobą olbrzymi ładunek stresu. Mam tu na myśli chociażby to, że ratowani ludzie mają różne obrażenia. O ile w przypadku osób dorosłych strażak może sam sobie poradzić, o tyle w przypadku dzieci, nawet przy zachowaniu zimnej krwi i dystansu, potrzebna jest pomoc specjalisty, co zresztą określają procedury. Miałem taką sytuację podczas powodzi w 2010 roku w Bijasowicach, kiedy dowodziłem odcinkiem ratowniczym. To było 26 dni życia w ustawicznym stresie, podejmowania dziesiątków decyzji, rozmów z ludźmi, którzy stracili niekiedy dorobek życia. Ale najtrudniejsza była akcja związana z tragedią w Międzynarodowych Targach Katowickich w Katowicach, w 2006 roku.

Tragedia w MTK

Przypomnijmy, iż w jednej z hal odbywała się wówczas wystawa gołębi pocztowych. Było to organizowane od 55 lat wielkie święto hodowców tych ptaków. 28 stycznia, w drugi dzień wystawy, halę odwiedziło blisko 8000 osób, a w chwili katastrofy w budynku znajdowało się prawie 1000 osób. Na ludzi zwalił się najpierw szklany blok o wymiarach kilku metrów, a potem zaczął zapadać się stalowy dach. Zginęło 65 osób, a 144 zostało rannych, 26 osób doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu.

– Sama akcja zakończyła się w niedzielę, ale nam wyznaczono poszukiwanie osób, co trwało jeszcze dwa tygodnie. Komenda w Tychach miała specjalistyczny samochód, który zresztą do dzisiaj jeździ w komendzie, wyposażony w ciężki sprzęt. Musieliśmy, razem z grupą poszukiwawczą „Husar” z Nowego Sącza, sprawdzić całą zalegającą halę stertę gruzu, żelaza i szkła. Znajdowaliśmy osoby, które już nie żyły. Pomagali nam, o czym czasami się zapomina, ratownicy górniczy ze stacji ratowniczej z Bytomia i okolicznych kopalń. Dzięki ich sprzętowi i doświadczeniu można było podnieść wielkie elementy metalowe i zrobić coś w rodzaju tuneli. Dokładnie, krok po kroku sprawdziliśmy całe gruzowisko. Pamiętam, że ostatnią znalezioną ofiarę musiałem wycinać z elementów konstrukcji. Był to mężczyzna prawie 80-letni, który został przywalony legarem. Nie żył, miał złamany kręgosłup… Niesamowite było zachowanie gołębi. Kilka razy obserwowaliśmy to dziwne, przyprawiające o dreszcze zjawisko. Gołębie siedziały na fragmentach chwiejących się, drgających ścian i zawsze ilekroć znajdowaliśmy coś należącego do ofiar – jakieś przedmioty, ubrania, widoczną pod gruzami krew, ptaki wzbijały się w powietrze i przez chwilę krążyły nad gruzowiskiem, po czym znów siadały na kikutach ścian. Do dziś mam przed oczyma te gołębie wzbijające się w niebo…

Każda akcja jest inna

Praca w straży pożarnej to nieustanne szkolenie i nauka. Co jakiś czas pojawia się nowy sprzęt, zmieniają się przepisy dotyczące nie tylko akcji pożarowych czy działalności w sytuacjach nadzwyczajnych, ale przeciwpożarowe, kontrolne, itd. Poza tym nie ma takich samych akcji, każda jest inna i nigdy nie wiadomo co się przyda podczas działań. Dlatego strażacy muszą mieć odpowiednią wiedzę, doświadczenie, przejść szkolenia, bo od skuteczności ich działania, ich decyzji zależy ludzkie zdrowie i życie. Stąd Piotr Szojda ma za sobą studia podyplomowe na trzech kierunkach: BHP i systemy zarządzania bezpieczeństwem pracy, „Akademię Przywództwa” oraz „Master of Business Administration” mnóstwo kursów, w tym postepowania w zakresie ochrony ludności, postepowania w zdarzeniach masowych z uwzględnieniem zagrożeń bioterrorystycznych. Jego sukcesem, jako komendanta tyskiej straży, jest wzbogacenie komendy w nowoczesny sprzęt, polepszenie bazy socjalno-lokalowej komendy, pozyskanie środków dla jednostek OSP, w tym budowa nowej remizy dla OSP Świerczyniec, a przede wszystkim pozyskanie środków na budowę nowej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Bieruniu wraz z 30 nowymi etatami.

Siła pomagania

– Pełnienie funkcji kierowniczej wiąże się z większą odpowiedzialnością za ludzi, a przypadku komendanta straży pożarnej to odpowiedzialność podwójna – za ochranianych mieszkańców oraz podwładnych. Dlatego tak ważne było dla mnie zawsze stworzenie zespołu ludzi, którym mógłbym zaufać. Bo sprzęt, nawet najwyższej klasy nie wystarczy. I myślę, że moim sukcesem jest właśnie to, że udało mi się stworzyć taki zespół. Na pytanie co jest najważniejsze w pracy i służbie strażaka, Piotr Szojda odpowiedział: – Myślę, że tym, co powinno wyróżniać strażaka, to chęć niesienia pomocy innym. To po prostu wciąga, stanowi jakiś dodatkowy zastrzyk adrenaliny. Świadomość, że się komuś pomogło, uratowało jest najlepszą nagrodą i daje dodatkowe siły.

Foto: Tomasz Gonsior.