Japończycy kochają rolady

0
318
Aleksander Szojer. Fot. Kamil Peszat

W Muzeum Miejskim w Tychach odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Mozaika Górnośląska, podczas którego Aleksander Szojer, autor nietypowej książki kulinarnej „Moja babcia gotowała dla Gierka. Kulinarna podróż na Śląsk w czasach PRL–u”, przybliżył świat kuchni śląskiej. Spotkanie poprowadziła Aleksandra Czapla-Oslislo, Ślązaczka, kulturoznawczyni i recenzentka oraz podróżniczka kulinarna.

Samo wydawnictwo „Moja babcia gotowała dla Gierka” to sentymentalna podróż do dzieciństwa autora przeżytego w latach 80. w Rybniku. Książka zapoznaje z charakterystycznymi daniami kuchni śląskiej i kuchni czasów PRL-u. Zawiera 95 domowych przepisów wykorzystywanych od pokoleń, w tym unikatowych receptur na typowe dla Śląska ciasta i desery z prywatnego archiwum kucharki weselnej. „Śląska kuchnia bez tajemnic, czyli niepowtarzalne połączenie tradycji, kultury, śląskiej mowy i historii wokół talerza, który jednoczy rodzinę. Fenomenalne przepisy i barwne fotografie pobudzają apetyt, smak i zapach. Moja babcia gotowała dla Gierka to Śląsk widziany oczami chłopca, który zakochał się w gotowaniu. Dziś jest mistrzem opisu śląskiego stylu” – pisała w recenzji książki dziennikarka Agata Pilarska-Jakubczak.

Kuchnia oczami dziecka.

Zaproszony gość Aleksander Szojer to podróżnik odkrywający regionalne potrawy i ludzi, którzy je przyrządzają. Relacje ze swoich wojaży, przepisy oraz kulinarne podpowiedzi publikuje na portalach kukbuk.pl oraz posmakujswiata.pl. Jest również współautorem przewodnika po domowej kuchni i zwyczajach Japończyków. Zawodowo pomaga wyjść z kryzysu jako terapeuta i trener.

– Książka powstała z serca. To są nie tylko przepisy, ale przede wszystkim wspomnienia z dziecięcych lat – rozpoczął spotkanie Aleksander Szojer. – Zwróciłem uwagę, że na rynku jest mnóstwo książek kulinarnych, podróżniczych a nawet kulinarno-podróżniczych. W większości prezentują egzotyczne przepisy, a mało jest publikacji o naszych rodzimych daniach. Książki traktujące o kuchni śląskiej mogę policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego też postanowiłem napisać tę książkę. Myślę, że trochę zagalopowaliśmy się w poszukiwaniu nowinek i zupełnie straciliśmy z naszego kulinarnego horyzontu to, co mamy pod nosem. Ponadto zauważyłem, że mamy tendencję do powrotów do lat młodzieńczych w naszych kulinarnych wspomnieniach. Tak właśnie się zrodził pomysł, aby zabrać czytelnika w podróż po śląskiej kuchni widzianej oczami dziecka – przybliżył autor.

Tort z „kapownika”.

Aleksander Szojer podczas pracy wielokrotnie korzystał z rodzinnego„kapownika”,w którym babcia, a następnie mama, zapisywały swoje często autorskie przepisy. Ojciec jest zawodowym piekarzem i cukiernikiem, więc też służył wielokrotnie pomocą. – Od taty wziąłem przepis na tort. Mogę państwu obiecać, że to jest taki tort, którego jak raz się spróbuje, inne torty idą w odstawkę – mówił do zebranych gości kulinarny podróżnik.

Rozmówcy poruszyli dość istotną sprawę dotycząca domowych przepisów. – „Tyle, ile ciasto zabierze”, „Nie więcej, niż trzeba” to częste odpowiedzi mojej babci, gdy pytam o proporcje – mówiła Agata Pilarska-Jakubczak. – Faktycznie tak jest, że nasze babcie i mamy, zapisując swoje przepisy, tworzyły je dla siebie. Bardziej te notatki przypominają drogowskazy, niż dokładne przepisy. Najwięcej problemów stwarzają przepisy na cista, bo czy zrobiliśmy wszystko dobrze, okazuje się dopiero na koniec – przytakiwał zaproszony gość.

Polowanie na dzikiego zwierza i rosół pico bello.

Sporo czasu poświęcono tytułowej babci Aleksandra Szojera, która była zawodową kucharką i pracowała w zajeździe gdzie zjeżdżali się ówcześni dygnitarze. Przez wiele lat dowodziła kuchnią zwaną „Bażanciarnią”, gdzie gotowano głównie dziczyznę. – Jak każdy kucharz wie, dziczyzna potrzebuje sporo czasu zanim trafi na stół. Mięso najpierw trzeba odpowiednio oprawić, często sezonować lub peklować zanim znajdzie się w garze. Zaproszeni goście, jak wynika z opowieści babci, często polowali na podstawione „dzikie” bażanty czy innego zwierza, którego po przyjeździe konsumowali. Nigdy nie pytali, jak to możliwe, że w ciągu dwóch godzin od polowania kucharze przyrządzają gotowe dania – podzielił się Aleksander Szojer.

W obiegowej opinii krąży przeświadczenie, że kuchnia śląska jest prosta, a wręcz przaśna. Jednak Aleksander Szojer pokazał również jej bardziej wykwintną stronę. – Na Śląsku również stawia się na wyszukane potrawy. Masło rakowe, perliczki czy wspomnianą dziczyznę jadano u nas często. Śląska kuchnia to nie tylko karminadle, wodzionka, kluski i rolada z modrą kapustą. Choć faktycznie muszę przyznać, że na Śląsku bardzo ceni się mięso. Babcia też zawsze twierdziła, że wszystko można zmaścić, tylko nie mięso. I rosół. Rosół to też jest u nas świętość. Japończycy mają swój ramen, a my na Śląsku rosół, który musi być pico bello. Popularna teraz opcja wegetariańska nigdy na Śląsku nie wchodziła w grę. Ale za to mamy wspaniałe potrawy postne. W książce jest ich sporo, zwłaszcza mącznych przepisów.

Autentyczność, szczerość i rolada po japońsku.

Charakterystyczną cechą opisywanych dań, jest ich autentyczność. Autor nie wstydzi się wegety czy maggi, zaś murzynek jest murzynkiem bez przejmowania się polityczną poprawnością. – Tak się gotowało, a nawet wciąż gotuje i tak wyglądają przepisy w mojej książce. Długo się zastanawiałem, jak to ugryźć, ale zdecydowałem się na totalny brak wstydu i pełną autentyczność. Poprzednia moja książka traktowała o kuchni japońskiej, która ma opinię bardzo wyszukanej i wysublimowanej. Tym razem szukałem czegoś innego. Nie chciałem iść w kierunku popularnych blogerów, którzy „tłumaczą” stare przepisy na język współczesny. Moją intencją było uchwycenie ducha tamtych lat. Te przepisy wciąż są do odtworzenia. One są pyszne, pełnowartościowe i przede wszystkim proste. To jest kuchnia domowa, to jest sztuka i kultura wspólnych posiłków. Nie ma tu miejsca na ekwilibrystykę, za to jest mnóstwo przestrzeni dla cieszenia się gotowaniem. Kuchnia śląska jest bardzo pragmatyczna i za to ją tak bardzo cenię. Teraz każdy sili się na bycie mistrzem wyszukanego smaku, a ja proponuję coś innego. Proponuje autentyczne przepisy, które każdy jest w stanie przygotować, a które smakują nie gorzej niż popularne teraz sushi czy kraby. O dziwo, do takiego podejścia przekonali mnie Japończycy. Oni głównie zaopatrują się w produkty na targu, którego oferta jest zależna od pór roku. Nikt nie kupuje, dajmy na to, truskawek w zimie. Gotują z tego co jest dostępne pod ręką. U nas też kiedyś dominowało takie podejście. Do tych czasów wracam właśnie w tej książce.

Na pytanie o czas spędzony w Japonii i o lubioną śląską potrawę Japończyków gość odpowiedział bez zastanowienia. – Nie będzie tutaj zaskoczenia. Zawsze prosili mnie o roladę. Zrobiłem ich tam setki.