W sędziowskiej elicie – rozmawiamy z Joanną Brehmer

0
312
Joanna Brehmer, piłkarka ręczna, sędzia i działaczka International Handball Federation uhonorowana w Tyskiej Galerii Sportu. Fot. Włodzimierz Chrzanowski.

Honorowanie wybitnych sportowców, trenerów, działaczy w Alei Gwiazd w Tyskiej Galerii Sportu – oddziale Muzeum Miejskiego to zawsze wyjątkowe wydarzenia, bowiem znalezienie się w mistrzowskim gronie wszech czasów jest nobilitacją, przepustką do historii oraz legendy nie tylko tyskiego sportu. Przed kilkoma tygodniami w Alei Gwiazd pojawił się portret Joanny Brehmer, piłkarki ręcznej tyskich i śląskich klubów, a potem wybitnej sędzi i działaczki IHF.

tychy.pl: „Jej atutem była siła i waleczność. Aktywna i skuteczna w ataku pozycyjnym, dobrze współpracująca z zawodniczkami na innych pozycjach. Nieustępliwa w grze obronnej” – tak panią scharakteryzował trener Jerzy Ciałoń.

Joanna Brehmer: – To miłe słowa, ale o trenerze Ciałoniu ja także mogę się wypowiadać wyłącznie w samych superlatywach. Co prawda w czasie, kiedy byłam jego zawodniczką,
mogłyśmy podczas treningów i meczów odczuć, że tak się wyrażę – jego specyficzny sposób kształtowania naszych charakterów, ale z perspektywy czasu patrzę na to inaczej.
Podczas ostatniego spotkania piłkarek ręcznych w Tyskiej Galerii Sportu, podziękowałam mu mówiąc, że tak „zakonserwował” moją psychikę, że nic nie jest w stanie mnie złamać. W młodzieńczym wieku jeden potrzebuje pogłaskania po głowie, inny – mocnej ręki. Ja należę do tych drugich… A trener Ciałoń miał taką mocną rękę i w MOSM, w Azotach i młodzieżowej reprezentacji Polski, w której grałam.

Piłka ręczna to była miłość od pierwszego spotkania?

– Raczej przypadek. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem, chciałam coś robić, uprawiać
jakiś sport, wszystko jedno jaki. Mój brat trenował wtedy koszykówkę i kiedy robiono nabór do klasy sportowej w Szkole Podstawowej nr 22 spytałam, czy może być koszykówka. Okazało się, że nie, ale jest piłka ręczna. No więc niech będzie ręczna – pomyślałam. I tak trafiłam do trenera Krzysztofa Mydlarza do Fasamy Tychy, a potem moimi trenerami byli Stanisław Loska i Jerzy Ciałoń w SP 12. Z tym ostatnim przeszłam – wraz z kilkunastoma zawodniczkami – do Azotów Chorzów, bo kiedy skończyłyśmy wiek juniorski, okazało się, że w Tychach nie ma już drużyny seniorek. Przez całą naukę w I LO im. Kruczkowskiego dojeżdżałam więc na treningi i mecze do Chorzowa.

Pani karierę sportową przerwały kontuzje, ale została pani przy piłce ręcznej.

– Miałam plan na życie związany rzecz jasna z grą w piłkę ręczną, ale wspomniane kontuzje pokrzyżowały te plany. Mój problem polegał na tym, że trochę za późno zainteresowałam się sędziowaniem. Gdybym raz jeszcze zaczęła grać, poszłabym na kurs trenerski
znacznie wcześniej, a nie w momencie, kiedy dopadły mnie kontuzje, bo straciłam
kilka lat na rynku sędziowskim. To ważne, bo z prowadzeniem meczów na szczeblu europejskim czy światowym związane są limity wiekowe. Kiedy weszłam na szczebel międzynarodowy miałam 34 lata i dzisiaj skończył mi się już czas sędziowania
meczów w piłce ręcznej halowej na szczeblu mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich. Podobnie jest w przypadku Agnieszki Skowronek, z którą sędziowałam
w parze. Dlatego osoby, które widzą swoją przyszłość w sędziowaniu powinny pamiętać,
by odpowiednio wcześnie zdobywać uprawnienia.

Środowisko piłkarek ręcznych w Tychach jest bardzo zżyte, panie nadal grają w zespole masters, organizują spotkania. Bywa pani na nich?

– Kiedy sędziowałam, nie mogłam grać w tej drużynie, bo w sporcie groźba kontuzji zawsze istnieje. A ostatnie 10 lat było bardzo pracowite, jeśli chodzi o sędziowanie.
Teraz również, z racji tego, że nadal mam sporo wyjazdów na mecze, turnieje, już w innym
charakterze, bo delegatki polskiego i światowego związku, także nie mam wolnego czasu.
Bardzo tego żałuję, ale cieszę się, że dziewczyny potrafią się tak zorganizować, że mimo
wielu obowiązków znajdują czas na grę i nadal sprawia im to wiele radości. Wielką dla mnie
satysfakcją była obecność tak wielu koleżanek na spotkaniu w Tyskiej Galerii Sportu.

Pchełka, Żaba, Żyrafa, Chomik, Spaniel, Glisda, Owca, no i Kaczka. Pamięta pani, kto krył się za tymi i innymi ksywkami?

– Oczywiście i jeszcze wiele innych. Moje pochodzi od panieńskiego nazwiska Kaczorowska. Te przezwiska upraszczały wiele sytuacji, zwłaszcza na boisku.

Piłka ręczna plażowa to bardzo efektowna i dynamiczna odmiana tej dyscypliny, która aspiruje do grona sportów olimpijskich. Kiedy zainteresowała się pani ręczną plażówką?

– W 2005 roku Agnieszka Skowronek pisała pracę magisterską, poświęconą piłce ręcznej
plażowej. Nie do końca byłam przekonana do tej odmiany dyscypliny, ale kiedy działacze
Związku Piłki Ręcznej w Polsce zwrócili się do nas, byśmy spróbowały sił na szczeblu międzynarodowym, zaczęłyśmy pilnie studiować przepisy. Zdałyśmy egzaminy na sędziów
międzynarodowych na Europę i potem na świat. Nasza przygoda z plażówką trwała przez 15 lat. Jako pierwsza kobieca para w historii miałyśmy okazję sędziować w 2009 roku męski finał World Games w piłce ręcznej plażowej Brazylia – Węgry. Uzyskałyśmy bardzo wysokie noty, co niewątpliwie pomogło kolejnym parom żeńskim i także nam samym. Zwiedziłyśmy cały świat, byłyśmy na najbardziej prestiżowych turniejach, w tym na kilku mistrzostwach świata – Turcja w 2010, Oman w 2012, Brazylia w 2014, Węgry w 2016 i Rosja w 2018. Tych imprez było mnóstwo, m.in. sędziowałyśmy najważniejsze międzynarodowe mecze, w tym finał Ligi Mistrzyń w 2019 roku, mistrzostwa Europy w 2012
i 2016 roku. Kiedy zakończyłam działalność sędziowską, niemal od razu pojawiła się propozycja, abym została delegatem światowej federacji, ale w hali. To o wiele poważniejsza sprawa, bo w końcu mowa o dyscyplinie olimpijskiej, a co za tym idzie – inne pieniądze i prestiż. Bardzo się z tego ucieszyłam, bo w piłce plażowej osiągnęłam praktycznie wszystko, to był znakomity okres w naszej działalności sędziowskiej, który pozwolił na pokazanie się na arenie międzynarodowej. Podobnie jest z pracą delegata IHF w piłce ręcznej halowej – to także wyjazd za wyjazdem. Byłam jedynym polskim delegatem technicznym podczas MŚ w piłce ręcznej plażowej w Kazaniu 2018 r., a także w czasie mistrzostw świata halowych w Japonii w 2019 r. Byłam na mistrzostwach świata
w Hiszpanii, niedawno wróciłam z mistrzostw świata kobiet do lat 20 w Macedonii, teraz jadę na MŚ do lat 18. Imprez jest tak dużo, że zaczyna brakować weekendów. Poza tym zarówno europejska, jak i światowa federacja zaproponowały mi współpracę w roli wykładowcy na kursach na sędziów międzynarodowych oraz podczas egzaminów. Uczestniczę też w organizowanych przez obie federacje kursach trenerskich, jeśli chodzi o przepisy gry. Paradoksalnie, mam uprawniania na delegata światowego, ale nie mam jeszcze skończonego kursu na Europę, bo ten skutecznie przerwał wybuch epidemii. Największym jednak wyróżnieniem było kolejne zaproszenie IHF – w komisji sędziowskiej odpowiadam za rozwój kobiecego sędziowania i rekrutację sędziów na szczebel światowy. Nie znam osoby z Polski, która w światowej federacji sportowej miała decydujący głos w tak ważnych kwestiach.

Macie już swoje następczynie?

– Niestety nie i bardzo nad tym z Agnieszką ubolewamy. Obecnie nie ma polskiej pary w piłce plażowej na międzynarodowym poziomie, choć spotykam sędziujące panie z różnych krajów, np. Bośnia i Hercegowina ma dwie pary, podobnie jak Słowenia, która liczy zaledwie 2 mln mieszkańców. Mam o to pretensje do polskiego związku, bo nie można w kółko narzekać, tylko trzeba zacząć coś robić. Napisałam niedawno list w tej sprawie do działaczy ZPRP, bo nie potrafię siedzieć cicho, kiedy widzę co się dzieje. Za dwa
lata kończy się kadencja władz ZPRP i mam sygnały od wielu osób, że widzą mnie w roli szefa sędziów. Trudno powiedzieć, co z tego wyniknie, ale nie chcę dalej czekać z założonymi rękami.