Zawieszeni w „niepamięci”

1
622

Oto trzecia część cyklu, jaki ukazuje się na łamach tygodnika „Twoje Tychy”.

Sprawa wywłaszczeń, związanych z budową tzw. Nowych Tychów to nadal drażliwy temat. Wywłaszczenia trwały przez kilka dekad, począwszy od lat 50. i w zależności od zmieniającego się prawa, przepisów, miały one różny przebieg. Inaczej przeprowadzano je w latach 50., inaczej w latach 80. Różne były też formy zadośćuczynienia za utracone tereny lub budynki: odszkodowania, wykup, zamiana działek, mieszkania w nowym budownictwie, itd.

Ziemia od XVII wieku

Każde wywłaszczenie, bez względu na cel, jest trudnym procesem, bo stawia właściciela w sytuacji bez wyjścia. Wymusza na nim oddanie swojej własności, a w przypadku rolników, którzy gospodarowali w ówczesnych Tychach – oddania w zasadzie wszystkiego co mieli, często bez odpowiedniej zapłaty. Tylko nielicznym rolnikom udało się jakoś przetrwać, a otrzymane działki zamienne i rekompensaty pozwoliły na prowadzenie dalszej działalności gospodarczej. Na ogół jednak tracili wszystko, czym rodzina dysponowała od pokoleń, bo warto pamiętać, że gospodarowano tutaj co najmniej od XIX wieku, a nawet wcześniej. Jeden z rolników ma dokumenty, które potwierdzają, że jego rodzina nabyła ziemię w XVII wieku!

Problem nie w tym, że państwo przejmowało działki, bo przecież budowa nowego miasta była szczytnym celem, chodzi natomiast o sposób, w jaki traktowano właścicieli. Jak mówią byli rolnicy, zasada przy wywłaszczeniach była taka, że nie było to wykupienie, a jedynie odszkodowanie. I niestety, były to wręcz groszowe kwoty.

Bolszewicka robota

– Dla mnie to była po prostu kradzież. Ziemię moich rodziców nowa władza wyceniła po 16 groszy za metr kwadratowy. To znaczy, że za hektar ziemi zapłacono… 1.600 złotych! Za sporą połać ziemi moi rodzice dostali mniej niż za brzózki i jakieś samosiejki, które na nich rosły, a które po ścięciu ojciec sprzedał. Co było robić? Matka płakała po nocach i potem się rozchorowała. Nie było zmiłuj się. Po tym, jak się dowiedzieliśmy, że będą na naszych działkach budowane domy i zaczęły się już prace u sąsiadów, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kiedy myślę o tym, co się wtedy działo w Tychach, to przypomina mi się reforma rolna, którą zrobili komuniści zaraz po wojnie. Jednym odbierano i parcelowano ziemię, żeby dać drugim. Jak mówiono, było to wielkie osiągnięcie na drodze do budowy socjalistycznej Polski. Te same slogany i ta sama krzywda. Taka to była bolszewicka robota – mówi jeden z rolników.

Wywłaszczenia na zapas

– Przyszło zarządzenie, że trzeba wywłaszczyć taki a taki teren, a dopiero potem ustalano stawkę tzw. odszkodowania. Nie można się było nigdzie odwołać, zaprotestować, dochodzić swego, bo nie było takiej instancji. Wszędzie słyszeliśmy, że miasto musi się rozbudować, że potrzebne są nowe mieszkania dla ludzi, którzy przyjadą do Tychów. Co więcej, robiono wywłaszczenia na zapas. Na przykład kiedy zaczęto budować osiedle C, wywłaszczano tereny przy obecnej ul. Beskidzkiej. I czasami grunty leżały odłogiem kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat, a dopiero potem były zagospodarowywane. A działo się to wbrew obowiązującemu prawu! Według przepisów, pod dwóch latach od wywłaszczenia teren powinien być zagospodarowany, jeśli nie, właściciel mógł wystąpić o zwrot ziemi. Ale i na to bezprawie znaleziono sposób. Mieliśmy dużą działkę, na której był staw i zgodnie z decyzją miało tu powstać osiedle. Jednak po wywłaszczeniu nic się tutaj nie działo, a staw wydzierżawiono… wędkarzom. Dopiero po kilkunastu latach, kiedy zwróciliśmy się o zwrot nieruchomości, staw częściowo zasypano, zrobiono ścieżki, ustawiono przy nich ławki i nazywało się, że teren jest zagospodarowany.

Wywłaszczano hektar za hektarem pod budowę kolejnych osiedli, wykopu kolejowego, szpitali, szkół, placów, dróg, itd. Tracili ziemię ci, którzy mieli pola w miejscu, gdzie obecnie jest śródmieście, ale także ci, którzy gospodarowali w ościennych wsiach, np. w Paprocanach.

Dramaty i tragedie

– Ziemię w Paprocanach stracili praktycznie wszyscy nasi sąsiedzi. Czardybonowie, Goje, Kątni, Jarkowie, Biolikowie i inni. Pamiętam, jak budowali osiedle O, potem bloki w kierunku Żwakowa. I jeszcze niedaleko jeziora, gdzie gospodarstwa miały m.in. rodziny Chachułów i Kątnych. A potem zaczęły się wywłaszczenia gospodarzy ze starej gminy Cielmice, gdzie dziś jest m.in. osiedle Z – wspomina inny z byłych rolników i dodaje:

– Wiele razy o tym rozmawialiśmy z sąsiadami i innymi rolnikami, których ta sprawa dotknęła. To była po prostu grabież w biały dzień, bo jak inaczej nazwać to, że zabrano ziemię, budynki, domy mieszkalne bez zgody właściciela, dając w zamian wręcz symboliczne odszkodowanie. Mieliśmy wywłaszczanych kilka działek. Pamiętam, że kiedy wywłaszczano nas z jednej z nich, ojciec uniósł się honorem i powiedział, że nie weźmie tych pieniędzy, bo kwota po prostu była uwłaczająca. Powiedział, że to złodziejstwo i krzywda i że liczy na to, że kiedyś zostanie naprawiona. Ale nikt nigdy niczego nie naprawił. Pieniądze zostawili więc w depozycie sądowym i nawet nie wiem, co się z nimi stało. Byli też i tacy, którzy po prostu nie potrafili sobie poradzić z tym, co ich spotkało. To był dramat ich rodzin i ich osobisty. Znałem kilku rolników, którzy w młodym wieku zmarli lub popełnili samobójstwo. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy spacerujemy po ulicach Tychów, po osiedlach i parkach, wydaje się to jakieś nierealne, nieistotne. Ale wtedy? Pamiętam, jak u nas w domu spotykali się gospodarze i rozmawiali o tym co się dzieje, co robić, jaka będzie przyszłość ich rodzin, dzieci…

Poczucie krzywdy

– Każdy przypadek jest inny i właściwie trzeba byłoby każdą sprawę traktować oddzielnie. Pamiętam jak wywłaszczali grunty pod ul. Beskidzką, to za drogę nie dawali nic, albo jakieś marne odszkodowania, a za wiadukt jeden z rolników dostał zamienne 30 arów na ul. Brzoskwiniowej, czyli jakieś 3.000 m kwadratowych. Innego rolnika wywłaszczono z działki pod budowę stacji benzynowej, ale przez lata nic tu się nie działo. Kiedy więc wystąpił o zwrot, powiedziano mu, że to niemożliwe, bo grunt przekazano w wieczyste użytkowanie firmie, która ma budować stację benzynową i już go nie można odzyskać. A przecież można było wszystko zrobić dobrowolnie i bez poczucia krzywdy. Miało powstać miasto, więc trzeba wykupić ziemię za odpowiednią kwotę, która byłaby zgodna z ich oczekiwaniami i stanowiła odpowiednią rekompensatę dla tych, co ją tracili. A jeśli już komuniści nie chcieli tego zrobić, mogli krzywdę naprawić ci, którzy po nich przyszli. Jednak i nowa władza, w nowym ustroju, nie zrobiła w tej sprawie nic.

Inne czasy

– W latach 80. wywłaszczenia odbywały się już na nieco innych zasadach niż np. w latach 50. czy 60. To już nie było tak, że przyszli, zabrali i koniec, a potem przyjechały koparki i wszystko zrównały z ziemią. Większe też były odszkodowania i choć wywłaszczenia nie podlegały dyskusji, była możliwość wcześniejszego odsprzedania gruntu. Dopiero, kiedy ktoś nie chciał odsprzedać, był wywłaszczany. Kilku rolników dostało grunty zamienne. Wybudowali na nich domy, a z czasem wydzierżawili lub dokupili grunty i dalej gospodarują. Byli też i tacy, co dostali mieszkania w nowych blokach. Poprawili sobie wprawdzie warunki bytowe, ale musieli się przekwalifikować i przeważnie szli do pracy na kopalnię lub na Fiata. W latach 90. i na początku XXI wieku wszystko odbywało się już jak w cywilizowanych krajach. Pewnie dzięki temu, że byliśmy już w Unii Europejskiej. Pamiętam, że miasto regulowało granice jednej z ulic. Dostałem z Urzędu Miasta zawiadomienie, że część tego gruntu jest moją własnością i jakie proponuję wynagrodzenie. No to poszedłem i powiedziałem, że chcę grunt zamienny. Wzięto cennik za grunt miejski, obliczono wartość mojej części i wskazano grunt rolniczy o określonej wielkości. I wszyscy byli zadowoleni. I tak to miało być od początku.

Utrwalanie „niepamięci”

Pamięć o tym, jak przebiegały wywłaszczenia, ilu rodzin one dotyczyły, jakie były rekompensaty, jaka była późniejsza historia rodzin rolników, powoli zanika. Dzieci czy wnukowie nie pamiętają tamtych czasów albo ich wspomnienia są szczątkowe. Trudno je też zweryfikować, a brak opracowań historycznych, socjologicznych, opublikowanych wspomnień dotyczących tego ważnego rozdziału w historii Tychów, tę „niepamięć” utrwala.

Ziemię tyskich rolników zabierano w zamian za symboliczne odszkodowanie. Na zdjęciu: żniwa na terenie przyszłego Parku Miejskiego (ok. 1962 rok). Fotografia autorstwa Zygmunta Kubskiego ze zbiorów Muzeum Miejskiego.

 

1 KOMENTARZ

  1. Jako radny miasta Tychy w latach 2002-2014 próbowałem z poparciem garstki radnych znaleźć sposób na uhonorowanie ograbionych tyskich rolników. Nie mieliśmy poparcia większości Rady, nie udało nam się wypracować właściwej formuły. Dziś, po latach jestem przekonany, że krzywdy miejscowych rolników są do naprawienia, a początkiem powinno być zobowiązanie gminy Tychy do sporządzenia BIAŁEJ KSIĘGI WYWŁASZCZEŃ, gdzie ocalone od zapomnienia znalazłyby się podstawowe informacje z dokumentów o wywłaszczonych działkach i ich właścicielach. Dane z BIAŁEJ KSIĘGI WYWŁASZCZEŃ będą podstawą do ubiegania się o odszkodowania za te grabieże przez spadkobierców i potomków wywłaszczonych. Mam nadzieję, że zadośćuczynienie za te krzywdy w Polsce w sposób ustawowy zostaną w przyszłości przeprowadzone.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.