Godka, maszkiety i inksze uciechy

0
534

Miejska Biblioteka Publiczna po raz drugi zorganizowała Dzień Regionalny. Na scenie w Mediatece pojawiły się Maria Lipok-Bierwiaczonek, Stefania Dyduch i Joanna Bartel – trzy osobowości, które wiele różni, ale łączy jedno – miłość do tradycji i kultury Śląska. Publiczność przeżyła z nimi niezapomniany wieczór.

„Tychy po ślonsku czyli gryfno godka, maszkiety i inne uciechy” – to było hasło spotkania, które odbyło się 5 grudnia, przy wypełnionej widowni w Mediatece. Publiczność nie była rozczarowana, bo nie zabrakło żadnego z obiecanych elementów. Była ślonsko godka, maszkiety i dużo uciechy.

Najpierw na scenie pojawiła się dr Maria Lipok-Bierwiaczonek, etnograf, autorka wielu publikacji o regionie, wieloletnia dyrektor Muzeum Miejskiego w Tychach i inicjatorka jego utworzenia. Opowiedziała o świątecznych obyczajach na Śląsku, chociaż zaznaczyła, że taka opowieść mogłaby zająć wiele godzin. Mówiła o wigilijnych potrawach i o tradycji, która z jednej strony wydaje się nienaruszalna, a z drugiej ma bardzo wiele wariantów.
– Ten śląski zwyczaj nie jest identyczny wszędzie – mówi dr Maria Lipok-Bierwiaczonek.
– W różnych zakątkach regionu a nawet w tej samej miejscowości rodziny mają swoje własne kanony tradycji świątecznej. Warto się zaciekawić jak to jest u bliskich i znajomych.

Różnorodność dopuszczalna, ale…

– Wydaje nam się często, że jeśli ma być po śląsku, to musi być tak i tak. Ale zupa rybna i siemieniotka konkurują ze sobą jeśli chodzi o miano tej wigilijnej śląskiej zupy numer jeden. Jest też zupa grzybowa. Ta wielowariantowość jest bardzo pozytywna, to nie znaczy że ktoś łamie tradycję. Mimo pewnego obowiązującego rysu, różnimy się w szczegółach. Najsilniej trzymają się makówki, są chyba na każdym śląskim wigilijnym stole. Ale są różnie przyrządzane. Jedni układają warstwami, inni mieszają, jedni używają bułki, inni sucharów. To, że dysponujemy dzisiaj wieloma dodatkami, które kiedyś nie były dostępne, to też sprawia, że te nasze tradycyjne potrawy modernizujemy. Warto jednak zawsze pamiętać co jest stare, a co nowe. Co nasze, a co zapożyczone.

Chociaż dr Maria Lipok-Bierwiaczonek przekonywała, że różnorodność nie jest zbrodnią na tradycji, to jednak podkreślała pewne elementy dla śląskiej tradycji nienaruszalne.
– Prezenty w wigilię przynosi Dzieciątko, koniec i kropka. Jeżeli przynosi je ktoś inny, to znaczy, że jest to już zwyczaj przyniesiony z innych regionów, nie śląski.

Wigilijne potrawy takie jak barszcz z uszkami i pierogi to zapożyczenia z innych regionów. Na śląską wieczerzę składa się smażony karp, kapusta z grzybami i ziemniaki.
– Te ziemniaki na wigilię to jest coś, co zdumiewa osoby z innych części kraju – mówi dr Lipok Bierwiaczonek – A przecież z karpiem i kapustą one smakują najlepiej! Niektóre tradycyjne potrawy odchodzą już w zapomnienie. – Mało kto gotuje dzisiaj kapustę z grochem, a ona była kiedyś na śląskich stołach obowiązkowa. Za to kapusta z grzybami ma się całkiem dobrze. W drugiej części spotkania na scenie pojawiła się Stefania Dyduch, w tradycyjnym pszczyńskim stroju i ze swoją fantastyczną ślonskom godkom.

Kaj ten mak?

Pani Stefania poprzez opowieści o dzieciństwie i młodości przeniosła słuchaczy w świat dawnej śląskiej wsi, gdzie mimo różnych przedziwnych wypadków, życie zawsze toczyło się spokojnie. No, przynajmniej dopóki na stole był rosół z nudlami… – A właściwie to powinny być nudle z rosołem, a nie rosół z nudlami, bo nieroz na weselach tych nudli trza było szukać w tym rosole – opowiadała niestrudzona popularyzatorka śląskiej kultury.

O wyższości kuchni śląskiej nad każdą inną Stefania Dyduch mówiła wiele. Opowiadała m.in o tym, jak można zepsuć wesele, jeśli zamiast wspomnianego rosołu i rolady z kluskami poda się na przykład krem z borowików. – O tym weselu godało się jeszcze przez wiela lot, a jak się ino wspomniało, to zapadała cisza – mówiła. Przy okazji wyjaśniła etymologię słowa kajmak. – Wszyscy ino szukali kaj ten mak…?

Cierpienia z powodu niemożności najedzenia się do syta pani Stefania przechodziła też w czasie studiów w Krakowie, gdy odwiedzała kolejne stołówki i ze wszystkich wychodziła głodna… Było też wiele innych historii: o kozie, która sama się doiła i o tym, że gęsi pilnują posesji lepiej niż jakikolwiek pies. – Tradycja, to sie godo, że jest to zespół norm kulturowych – mówiła Stefania Dyduch. – Ale dla nas to jest tako ściana. Jakby nom sie kiedykolwiek ziemia spod nóg usunęła, to momy ta ściana, żeby sie jej chycić.

Ze śląskim humorem

Po barwnym i wywołującym salwy śmiechu występie pani Stefanii, na scenie pojawiło się młode pokolenie kultywujące śląskie tradycje. Wystąpił zespół regionalny Żwakowskie Bajtle pod kierunkiem Teresy Kurpas, ze Szkoły Podstawowej nr 10.

Potem zaostrzone występem Stefanii Duduch apetyty można było zaspokoić podczas poczęstunku przygotowanego przez sponsora – firmę Śląski Smakołyk. Ostatnim punktem wieczoru było spotkanie z mistrzynią śląskiego dowcipu – Joanną Bartel. Pełną anegdot i humoru rozmowę z artystką przeprowadził Marcin Michrowski.

– To była już druga śląska gala, którą zorganizowaliśmy w Mediatece – mówi Katarzyna Kurasiewicz z MBP Tychy. – Rok wcześniej naszymi gośćmi byli dr Łucja Staniczek, Marcin Melon i Apolinary Kałamała, a gwiazdą wieczoru był Krzysztof Hanke. Wystąpił też wówczas zespół Tyszanie. Widzimy, że jest duże zainteresowanie śląskością i regionalizmem, na pewno będziemy kontynuować te spotkania.