Spotkajmy się pod ptakami

0
880
Mural na ścianie Centrum Medycznego im. J. Mierzwy Fot. KP

Już niebawem Centrum Medyczne Hipokrates będzie kojarzyło się tyszanom nie tylko z przychodnią zdrowia, ale też ze sztuką. A wszystko za sprawą muralu, jaki od niedawna zdobi jedną z zewnętrznych ścian tej placówki. Pomysł, by go stworzyć wyszedł od rodziny Janusza Mierzwy – zmarłego w minionym roku lekarza, który założył CM Hipokrates – a za realizację odpowiadał Wojciech Łuka, tyski artysta malarz.

Dlaczego mural?

– Ojciec był pasjonatem malarstwa – mówi Magdalena Ciechimska, córka Janusza Mierzwy i prezes Centrum Medycznego Hipokrates. – W muzeum potrafił spędzić cały dzień i często opuszczał je jako ostatni. Kiedy planowaliśmy remont naszej przychodni, zasugerował, by na jednej ze ścian pojawił się mural. Uważał, że w ten sposób można wyróżnić budynek spośród innych, spowodować, że zaistnieje w przestrzeni miasta i stanie się jednym z jego charakterystycznych punktów.

Niestety, Janusz Mierzwa zmarł 8 października minionego roku i nie doczekał realizacji projektu. Jednakże jego rodzina postanowiła, że uczci pamięć bliskiego im człowieka w niecodzienny sposób – poprzez poświęcony mu mural.

Ale droga od pomysłu do realizacji była daleka. Po przeglądnięciu wielu zdjęć, rozpatrzeniu wiele ofert, żaden projekt nie podobał się na tyle, by uzyskać aprobatę.

– Wtedy przypomnieliśmy sobie, że tata zwrócił uwagę na charakterystyczne drzewo na biurowcu w pobliżu ronda przy ul. Harcerskiej – wspomina M. Ciechimska. – Postanowiliśmy, że skoro tak mu się ono podobało, to spróbujemy dotrzeć do malarza.

Artysta poszukiwany

Poszukiwania nie trwały długo. Okazało się, że rzeczone drzewo, a dokładnie „Drzewo życia”, namalował znany artysta – Wojciech Łuka, skądinąd kurator Miejskiej Galerii Sztuki Obok w Tychach.

Klamka zapadła. Po kilku miesiącach na elewacji przychodni powstał mural, który tak naprawdę nie jest klasycznym muralem.

– To grafika, którą wyciąłem z szablonu, jaki wcześniej sam przygotowałem. Różnica polega na tym, że tutaj nośnikiem nie jest ani kartka, ani płótno tylko ściana. W dodatku spora. Jej wymiary to blisko 13 metrów na 9. Jednak technicznie to wciąż jest grafika, a nie jakieś mazanie po murze – wyjaśnia Wojciech Łuka i dodaje – Każda moja praca (niezależnie od tego czy wykonywana jest na zamówienie, czy też nie) jest dziełem absolutnie autonomicznym i w pełni autorskim. Nim zacząłem tworzyć, przeprowadziliśmy wiele rozmów, w toku których narodziła się ostateczna koncepcja.

Zarówno rodzina Janusza Mierzwy, jak i artysta, byli zgodni, że nie można wymalować na ścianie portretu lekarza ze stetoskopem. To zakrawałoby o banał. Chodziło o to, by Janusza Mierzwę zaprezentować z szacunkiem, ale bez patosu. Tylko jak? Z pomocą przyszły ptaki…

 

Rozpostarte skrzydła

– Janusz kochał ptaki i ptaki kochały Janusza – mówi Jolanta Kieloch, partnerka J. Mierzwy. – Zamiast radia, słuchał w aucie ptasich śpiewów, a na jego łóżku zawsze leżały rozłożone atlasy. Kilka z nich woził ze sobą w samochodzie. Miał też profesjonalny sprzęt, czyli lornetkę i lunetę. Potrafił przerwać rozmowę w pół słowa, bo akurat za oknem przeleciał ciekawy ptak. Gdy wracaliśmy z Bieszczad zahamował z piskiem opon, bo zauważył puszczyka na drzewie. Z kolei innym razem, w drodze nad jezioro Łuknajno, obserwowaliśmy żurawie, czajki i olbrzymiego kruka, a gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, nagle zauważyłam siedzącego na drzewie orła. Aż podskoczyłam z wrażenia, za to Janusz nie był do końca przekonany. Powiedział do mnie: „Jolcia, co ty! To pewnie szmata.”, ale zatrzymał auto. Wyjął lornetkę, spojrzał i okazało się, że to był orlik krzykliwy. Radość była ogromna. Janusz patrzył na niego jak zaczarowany. Trwało to dobre pół godziny. Później wielokrotnie opowiadał tę historię przyjaciołom i to, że tak pięknego ptaka wziął za wiszącą na drzewie szmatę.

Janusz Mierzwa był cenionym i lubianym lekarzem. Z tej strony znali go pacjenci oraz współpracownicy, ale okazuje się, że nawet znajomi z najbliższego otoczenia, nie zawsze mieli świadomość jego ornitologicznej pasji. Teraz to się zmieni. Pamiątkowa grafika, nie pozostawia żadnych wątpliwości.

Odwołanie jest bezpośrednie. To wizja lecących ptaków. Jakich? Nie wiadomo. Jedni widzą w nich bociany, inni gęsi, a w istocie nawet znawca miałby problem, by określić ich gatunek.

– Są to po prostu ptaki, jako pojęcie. Lecą one w cudownym szyku, w kluczu, który już sam w sobie jest pojęciem metaforycznym. Taki lot do wieczności. A Janusz Mierzwa, stojący na skarpie, robi to, co kochał najbardziej: obserwuje je – wyjaśnia W. Łuka.

Cała myśl została zrealizowana tylko przez te dwa symbole. Więcej nie trzeba.

– Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam gotową grafikę pana Wojtka Łuki, poczułam ogromne wzruszenie – opowiada Monika Mierzwa, córka zmarłego lekarza i prezes Centrum Medycy Pracy Hipokrates. – Tato był wspaniałym człowiekiem i myślę, że ta forma upamiętnienia bardzo by mu się spodobała. Wierzę, że to miejsce stanie się również ciekawą atrakcją dla wszystkich mieszkańców Tychów. To wspaniałe dzieło. Warte zobaczenia, choć nie wisi w galerii.

W tej sytuacji, można powiedzieć już tylko jedno: spotkajmy się pod ptakami!

EPILOG: Przyleciała po niego sójka

To był ciepły dzień. Jolanta Kieloch i Janusz Mierzwa usiedli na balkonie, by zrelaksować się po całym dniu pracy. W pewnym momencie przyleciała sójka – ptak dziki. I to było zaskakujące, ponieważ nie dość, że usiadła ona na ramieniu ornitologa-amatora, to jeszcze w najlepsze skubała go po uchu. Och, ileż było przy tym radości! Wizyta skrzydlatego gościa trwała na tyle długo, że udało się zrobić aż kilkanaście zdjęć.

– Będę przechowywała je już na zawsze, bo są piękną pamiątką miłości Janusza do ptaków i ptaków do Janusza – wspomina Jolanta Kieloch.

Dopiero później okazało się, że według dawnych, ludowych wierzeń sójka nad domostwem zwiastuje śmierć, ale wówczas Janusza Mierzwy – wspaniałego lekarza, ojca, partnera i wielkiego miłośnika ptaków – nie było już wśród nas.

Agnieszka Kijas