Hospicja stawiają czoła wirusowi

0
516

Jak zagrożenie nową chorobą Covid-19 wpłynęło na tych, którzy już zmagają się z ciężkimi schorzeniami oraz na ich opiekunów? Opowiadają o tym prezeski dwóch działających w Tychach hospicjów.

Hospicjum im. św. Kaliksta I w swojej siedzibie przy ul. Żorskiej prowadzi stacjonarny Dom Hospicyjny dla chorych na nowotwory (w którym przebywa teraz 12 pacjentów) oraz Dom Pomocy Społecznej dla osób starszych z innymi chorobami (15 osób). – Ani w hospicjum stacjonarnym ani w DPS od połowy marca w ogóle nie ma odwiedzin – mówi Ilona Słomian, prezes Hospicjum im. św. Kaliksta I. – To trudne, ale musimy chronić pacjentów i minimalizować ryzyko zakażenia ich koronawirusem. Rodziny przynoszą rzeczy dla chorych, zostawiają je na portierni, a pielęgniarki przekazują je pacjentom. Brak odwiedzin jest oczywiście dotkliwy, chorzy mogą widzieć się z bliskimi jedynie przez szyby, a to nie to samo co kontakt bezpośredni. Ale musimy być konsekwentni by nie narażać pacjentów i personelu.

Dotąd bez zakażeń

Domy pomocy społecznej w kilku miejscach w Polsce (i nie tylko) okazały się prawdziwymi ogniskami zakażeń Covid-19. Na szczęście w Tychach na razie nie doszło do takiej sytuacji. – W naszej pracy wdrożyliśmy oczywiście podwyższony reżim sanitarny – mówi Ilona Słomian. – Personel po przyjściu do pracy dokładnie dezynfekuje ręce i wszystkim mierzona jest temperatura. Na szczęście dotąd nie zdarzyło się, żebyśmy musieli kogoś odesłać do domu z powodu podwyższonej temperatury. Nie mieliśmy jeszcze przypadków zakażenia ani wśród personelu ani wśród pacjentów nowotworowych, których przez cały czas przyjmujemy i którzy są do nas przywożeni ze szpitali. Mam nadzieję, że tak zostanie.

Wstrzymane zostały natomiast przyjęcia do DPS, podobnie jak to jest w innych placówkach tego typu. Pacjenci DPS to także są chore osoby, ale są to schorzenia długotrwałe i – można powiedzieć – stabilne. W przypadku chorób nowotworowych jest inaczej, tu nie możemy pozwolić pacjentom czekać.

W okrojonym składzie

Personel mamy w tej chwili w okrojonym składzie, bo pielęgniarki ze szpitala Megrez, które u nas pracowały, teraz mają inne zadania i nie mogą do nas przychodzić – kontynuuje Ilona Słomian. – Nie przychodzą również wolontariusze, żeby zminimalizować ryzyko przedostania się wirusa z zewnątrz. Więc pielęgniarki i opiekunki muszą sobie radzić same. I na razie radzimy sobie dobrze.

Otrzymujemy też sporą pomoc z zewnątrz. Prywatni przedsiębiorcy dostarczają nam ciastka i jogurty dla pacjentów, a także środki do dezynfekcji. Maseczki otrzymujemy od wolontariuszy, którzy szyją je w ramach różnych akcji. Z Urzędu Miasta Tychy dostaliśmy płyny dezynfekujące. Zaopatrzenie jak na razie jest dobre, chociaż część środków musimy oczywiście zakupić sami. Jednym z efektów pandemii, które odczuwamy, jest znaczny wzrost kosztów wyżywienia, ale póki co dajemy sobie radę. Nasza rola to pomagać pacjentom i ze wszystkich sił staramy się to robić, także w tym trudnym czasie.

W „Świetlikowie”

Fundacja Śląskie Hospicjum dla Dzieci „Świetlikowo” przy ul. Jaroszowickiej działa dwutorowo: prowadzi Hospicjum Domowe i Centrum Opieki Dziennej. – Hospicjum Domowe pracuje podczas pandemii bez zmian – mówi prezes Natasza Godlewska. – Pod naszą opieką są dzieci bardzo ciężko chore, leżące, tlenozależne. Nie możemy ich zostawić, więc lekarze i pielęgniarki cały czas sprawują nad nimi opiekę i dojeżdżają do ich domów. Nasz zespół medyczny w tym trudnym czasie stanął na wysokości zadania i bardzo dziękuję wszystkim za ich profesjonalizm i troskę o naszych małych pacjentów.

Oczywiście, zabezpieczyliśmy się maksymalnie w środki do dezynfekcji, fartuchy i rękawiczki jednorazowe – mówi prezes fundacji. – Są to artykuły, których używamy na co dzień, ale teraz rygor jest jeszcze większy i w związku z tym potrzebne są znacznie większe ilości tych środków. Samochody są ozonowane, wszystkie powierzchnie są cały czas dezynfekowane.

Pandemia zakłóciła jednak pracę dziennego ośrodka dla dzieci przy ul. Jaroszowickiej. – W ramach Centrum Opieki Dziennej działamy na tej samej zasadzie, jak przedszkola i żłobki – wyjaśnia Natasza Godlewska. – Stosujemy się do wytycznych Urzędu Miasta Tychy i Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Podobnie jak przedszkola wstrzymaliśmy przyjęcia dzieci, głównie ze względu na ich bezpieczeństwo.To są dzieci ciężko chore, dla wielu z nich zakażenie koronawirusem to byłby wyrok. Przygotowujemy się już do ponownego otwarcia ośrodka, jednak z bardzo wzmożonym rygorem: dzieci będą przewożone naszymi busami pojedynczo, w ośrodku będzie jeden opiekun do jednego dziecka. Więc automatycznie liczba dzieci które możemy przyjąć znacznie się zmniejszy. Dostosowaliśmy się do obostrzeń, które – mamy nadzieję – będą gwarantowały bezpieczeństwo dzieciom wymagającym szczególnej opieki.

– Przyjaciół poznaje się w biedzie i my przekonaliśmy się o tym w epidemii – mówi Natasza Godlewska. – Są ludzie którzy o nas pamiętają i pojawiają się u nas np. z paczką maseczek. A każda taka paczka jest na wagę złota. Kupujemy oczywiście potrzebne rzeczy ze swoich środków i z darowizn które otrzymujemy, ale potrzeby są bardzo duże. Mocno wzrosły ceny środków ochrony, których zużywamy teraz naprawdę dużo. Cały czas potrzebujemy rękawiczek jednorazowych i płynów do dezynfekcji. Oczywiście staramy się radzić sobie jak możemy, ale bardzo potrzebujemy wsparcia.