Trudne święta w rodzinach z uzależnieniami

0
171

Wieczór wigilijny. Czas, gdy rodziny wspólnie zasiadają przy świątecznym stole. Czas spokoju. Nagle pojawia się presja, pośpiech. Szybko siadajmy, szybko jedzmy, jestem umówiony, muszę już lecieć, na razie mamo, cześć. Dorastanie? Trudny wiek? Przyjaciele i własne życie? A może jednak coś innego?
– Nie wiem skąd się to bierze, ale dla nich, dla ćpunów, święta są bardzo trudnym okresem – mówi pani Maria (imiona zostały zmienione). – Trzeba być tak blisko z rodziną, a oni wiedzą o tym, że tak bardzo dali tej tej rodzinie popalić. To chyba powoduje, że oni się strasznie tych świat boją.
Pani Maria jest uczestniczką grupy wsparcia dla rodziców dzieci uzależnionych od narkotyków, prowadzonej przez Stowarzyszenie Trzeźwość Życia w Tychach. Ona, podobnie jak inne matki z którymi tam się spotyka, zamiast przedświątecznej radości, czuje narastający strach i zdenerwowanie. Dla niektórych z nich tak jest już od wielu lat.
– W tym okresie najczęściej gdzieś bym wyjechała, żeby mnie w święta po prostu nie było – mówi pani Grażyna. – Żeby nie rozbudzać znów tych fałszywych nadziei.
Syn pani Grażyny, podobnie jak syn pani Marii jest już dorosły i nie mieszka z matką. Mimo jej starań, przerwał leczenie swojego uzależnienia i nie podejmuje więcej prób. – Jednak gdy zbliżają się święta, zawsze zaczynam widzieć go w okolicy, kręci się przy mnie – Wiem, że robię błąd wpuszczając go, że powinnam trzymać się zasad. Nie ma leczenia, nie ma drzwi otwartych. Ale jakoś serce nie pozwala.
Trudny wiek
Dwa tygodnie temu pani Joanna odebrała telefon od syna, piętnastoletniego Kuby, który przebywa w ośrodku MONAR-u. Było to tuż po jego ucieczce z ośrodka. – Przez 30 kilometrów biegł w trampkach, aż dotarł do miasta – opowiada pani Joanna. – Tam jakoś się opamiętał i poprosił kolejarzy by pomogli mu wrócić. Potem był ten nieprzyjemny telefon. Syn płakał, że nie wytrzyma tam dłużej, że chce na święta do domu. Gdy zrozumiał że nie ustąpię, rozłączył się. Kilka dni potem był następny telefon, z przeprosinami, że już wszystko dobrze, że kontynuuje terapię. Znów powiedział, że mu przykro bo idą święta, a jego nie będzie w domu. Odpowiedziałam, że wszyscy nie będziemy mieli świąt, bo on jest daleko. Ale przypomniałam mu co było rok temu, tuż po świętach. Miał pieniądze, które dostał jako prezent i pojechał z kolegą do galerii, kupić sobie ciuchy. Tam w galerii coś próbowali ukraść ze sklepu, jakiś sprzęt RTV. Trafił na komisariat policji w Mikołowie. Gdy pojechaliśmy tam po niego, był jakiś dziwny, unikał wzroku. Teraz wiem, że był naćpany. Zaraz spod komisariatu uciekł nam.
Problemy Kuby zaczęły się trochę wcześniej, we wrześniu, na początku drugiej klasy gimnazjum.
– Zaczęły się kradzieże ze sklepów, dostaliśmy kuratora – mówi pani Joanna. – Na początku nie dopuszczałam myśli że to mogą być narkotyki. Obwiniałam okres dojrzewania, trudny wiek. W szkole opuścił się trochę ale w ciągu tygodnia umiał wszystko nadrobić. Potem, gdy już przyznał się a testy to potwierdziły, zaczął przychodzić tutaj na grupę. Chodził razem z kolegą, no i raz na grupę nie dotarli. Kuba nie wrócił wtedy na noc do domu. Mniej więcej raz w miesiącu nie wracał na noc. Ale potem był taki okres, że przyrzekł się poprawić. Przez trzy miesiące było dobrze, poprawił oceny, wrócił do sportu. A po tych trzech miesiącach wyszedł na rower. I wrócił za dwa dni. Wtedy zadzwoniłam do ośrodka i przyśpieszyłam termin. Wrócił w sobotę a w poniedziałek zawiozłam go do MONAR-u. Jest tam od 8 czerwca.
Długa pasterka
Córka pani Anity ukończyła już terapię w ośrodku. Trafiła tam rok temu, krótko przed świętami.
To nie była długa historia – opowiada pani Anita. – Moja córka była, można powiedzieć, bardzo otwarta. Na początku ukrywała, ale chyba ten stan tajemnicy nie był dla niej wygodny, chciała się czymś pochwalić. Więc zaczęła rzucać jakieś aluzje, coś sugerować. To się zaczęło przed wakacjami, miała wtedy 13 i pół roku. Po powrocie do szkoły zaczęły się nerwy, krzyki, dziwna agresja. Zaczęła już oficjalnie mówić, że wzięła, że zapaliła. Tak jakby chciała mi zaimponować.
– W ośrodku była niewiele ponad miesiąc gdy nadeszły święta – wspomina dalej pani Anita. – Ale mogliśmy ją już odwiedzić. Bałam się tego spotkania, ale było ono miłe w dobrej atmosferze. Za to te święta w domu, bez niej… Wolałabym chyba te trzy dni wyciąć z pamięci.
– Dlaczego się tak dzieje, że to właśnie w święta te dzieci, które są już uzależnione, „wysypują” się? Nasza psychologia jest jaka jest – mówi Janina Goj, konsultant ds. uzależnień i wiceprezes Stowarzyszenia Trzeźwość Życia. – To jest atmosfera, do której od małego nasze dzieci były przyzwyczajone. Gdzieś z podświadomości wychodzą wspomnienia fajnych, radosnych świat. I oni po prostu czują wyrzuty sumienia. Wiedzą, że powinni chcieć być radośni, być z rodzicami, bo przecież to są najważniejsi ludzie w ich życiu. Mają świadomość swoich grzechów, swojego niepoukładanego życia. Przy tym wigilijnym stole siedzą jak na rozżarzonych węglach, bo nie potrafią spojrzeć rodzicom w oczy. Ponieważ od dłuższego czasu unikają relacji z rodzicami, izolują się. Oni tego nie chcieli, chcieli inaczej. Jednocześnie wiedzą, że tam gdzieś czeka na nich to, co im ukoi tę traumę. Rodzice najpierw nie wiedzą o co chodzi, widzą tylko, że od pewnego momentu wszystko to, co powinno się celebrować, odbywa się w wielkim pośpiechu i to właśnie dziecko to powoduje. Bo się śpieszy, bo się umówiło ze znajomymi. Nawet prezentami nie ma już zainteresowania, byle jak najszybciej wyjść. A potem nie ma ich do trzeciej nad ranem. Czy aż tak może przedłużać się pasterka?
Święta na szybko
– Na każde święta Bożego Narodzenia mój syn się sypał – opowiada pani Maria. – A ja się trzęsłam przed każdą wigilią. Pamiętam te ostatnie święta. Przed wigilią nie było go w domu całą noc. Wpadł rano pełen entuzjazmu, coś tam przeprosił, że był na imprezie. Był oczywiście na amfetaminie. Posprzątał szybko cały dom, oczywiście kolacja wigilijna była błyskawiczna, i już go nie było. Był już umówiony z kolegami. Bywało i tak, że wydzwanialiśmy za synem, bo wyszedł w południe „na godzinę”, spotkać się z kolegą. Czekaliśmy z kolacją, a on nie odbierał. Nie wiedzieliśmy czy przyjdzie czy nie i dlaczego.
Jednego roku, tuż przed świętami syn pani Marii uciekł z ośrodka leczenia uzależnień. – Przyjechał do domu, ale natychmiast zaczęliśmy szukać nowego ośrodka – opowiada matka. – Nie był wyleczony, wiedziałam, że wystarczy jedno jego wyjście i kolejne święta będą wyglądały tak jak poprzednie. Na szczęście ośrodek się znalazł i dwa dni przed wigilią zawiozłam go tam. Wiedziałam, że tak trzeba, że ja będę miała spokojne święta a on będzie bezpieczny, nie zaćpa i leczenie będzie szło dalej. Ale ta walka trwa już od 10 lat i on wciąż się potyka.
– Osoby uzależnione bardzo ciągną do rodzinnych świat – mówi Janina Goj. – Ale niestety nie są na to gotowe. Jeżeli rodzic ulegnie sercu i przyjmie to swoje uzależnione dziecko na święta, to tylko utrwali je w jego chorobie.
Tak będzie do śmierci
Pani Irena zrobiła bardzo wiele, by skłonić syna, obecnie 34-letniego, do leczenia. Niestety nigdy nie było w tej sprawie zgody pomiędzy nią i mężem. Konsekwentne przeprowadzanie zmian okazało się niemożliwe.
– Już nawet nie wiem od czego uzależniony jest mój syn – mówi pani Irena. – W tej chwili chyba nawet od leków. Ma padaczkę poalkoholową. Był w trzech ośrodkach. Terapia mu nic nie dala, bo zawsze jak wracał, to „witał się” ze środowiskiem. Ostatnią wigilię jedliśmy o godzinie 20., bo czekaliśmy aż nasz pan się zjawi – mówi z wielką goryczą. – Czekaliśmy i czekaliśmy, przyjdzie, nie przyjdzie. Przyszedł. W stanie tak wskazującym, że nie umiał utrzymać widelca. Usiadł do stołu tak jak przyszedł, nawet rąk nie umył. Jadł tak, że część była na stole, część pod. W końcu usnął w tym fotelu. Ja trzy godziny czekałam z tą rybą, zapłakana, żeby taki widok mieć. Czekaliśmy z tą kolacją, bo mąż się uparł. Ja już miałam tego dość. Chciałam ugotować i zjeść, po kolacji mieliśmy iść do drugiego syna. A tak już nie miałam potem sił na żadne odwiedziny. Mąż zawsze taki był, przyjmował go, załatwiał leki. Nigdy nie pozwoli go wyrzucić. I tak będzie do śmierci.
Według danych Stowarzyszenia Trzeźwość Życia, największy „popyt” na narkotyki i dopalacze występuje w okresie wakacji, ferii zimowych i właśnie świąt Bożego Narodzenia.
Fot. ARC