Cukierek na misji „czytanie” – wywiad z Waldemarem Cichoniem

0
256
Waldemar Cichoń. Fot. arc. pryw.

Rozmawiamy z tyszaninem Waldemarem Cichoniem – pisarzem, autorem książek dla dzieci i młodzieży, popularyzatorem czytelnictwa, twórcą postaci kota Cukierka, którego perypetie z książek na deski teatru przeniósł niedawno Teatr Belfegor.

Twoje Tychy: Ostatnia premiera spektaklu teatralnego na podstawie książki „Cukierku, ty łobuzie” nie pozostawia wątpliwości – Cukierek to pełen sukces…

Waldemar Cichoń: – Mimo wszelkich znaków na ziemi i w niebie, nadal w niego nie dowierzam. To jest książka, która powstała z potrzeby serca. Napisałem ją, aby zachęcić do czytania mojego syna Marcela, co nie do końca mi się udało. Muszę przyznać, że wydanie jej 14 lat temu to był zbieg różnych przypadków, okoliczności i szczęścia. W życiu bym nie przypuszczał, że zrobi się z tego silna marka, że powstanie dziewięć kolejnych, a ja zostanę „pisarzem na cały etat”. Nigdy też nie przypuszczałem, że usłyszę, iż „Cukierek jest najpopularniejszym kotem w Polsce”. Jak wspomniałem na początku, wciąż w to trochę nie dowierzam. Książka stała się lekturą szkolną, audiobookiem a nawet grą planszową.

Za nami premiera spektaklu teatralnego opowiadająca o przygodach Cukierka, zaś aktualnie toczą się rozmowy, aby trafił na wielki ekran. Brał pan czynny udział w powstaniu spektaklu?

– Autorzy scenariusza poprosili mnie, abym wyraził zgodę na proponowane rozwiązania. Nie wtrącałem się za bardzo, bo adaptacje rządzą się swoimi prawami, a ich twórcy muszą mieć autonomię artystyczną. Zgłosiłem kilka swoich uwag, te zostały uwzględnione i moja rola w powstaniu spektaklu się skończyła.

Rozpoznał pan Cukierka w Cukierku?

– To trudne pytanie… ale muszę przyznać, że aktorka wcielająca się w Cukierka, zrobiła to brawurowo. W pełni oddała charakter bohatera mojej książki. Z pozoru niewinny, ale jednak prawdziwy łobuz. Dzieci żywiołowo reagowały podczas spektaklu, a ponadto widać było, że znały wcześniej bohaterów z książek, co mnie bardzo cieszy.

Swoimi historiami trafił pan w tysiące młodych gustów. Nie byłoby to możliwe bez odpowiedniej perspektywy. Pan wciąż jest dzieckiem?

– Żona mi od dawna powtarza, że ja tylko pozornie jestem dorosły. Sprawy dorosłych mnie nieustannie nudzą, staram się odsuwać od nich i gdy tylko istnieje taka możliwość pozostawiam je innym. Przede wszystkim lubię opowiadać historie i to jest to, co najlepiej mi wychodzi w życiu.

Świat pana dzieciństwa a świat dzieciństwa pana czytelników dzieli prawdziwa przepaść. Gdzie można upatrywać sukcesu Cukierka?

– A wie Pan, że podobno już w Mezopotamii narzekali na wcześniejsze pokolenia? „Za naszych czasów”… Oczywiście nasze dzieciństwo było inne. Bez telefonów, bez stałego podłączenia do internetu, bez mediów społecznościowych, z ograniczoną prawie do zera technologią cyfrową. Tego w moich książkach nie ma. Są za to zabawy z naszych czasów, podchody, ogniska, wyprawy w góry i nocowanie pod namiotem. Postanowiłem, przy pomocy kota, pokazać najmłodszym bogaty świat relacji międzyludzkich i wartości. Jest to faktycznie świat niemal idylliczny. Czasem mi zarzucano, że książka nie odnosi się do rzeczywistości, która nas otacza, ale to książka dla dzieci. Przecież nie będę pisał w niej o rozkładzie społecznym. To są moje wartości, które próbowałem przekazać moim dzieciom. Rodzina, wzajemny szacunek dla ludzi i zwierząt, kultura wypowiedzi. To wszystko jest dla mnie codziennością, dlatego tak łatwo jest mi przenieść te wartości na opowiadane historie. Nie staram się też na siłę przemycać w moich książkach dydaktyki. Myślę, że aktualnie dzieci mają jej „po kokardkę”. Moje książki mają dawać przede wszystkim przyjemność z czytania. To jest moja misja, moje idée fixe.

Za mało czytamy?

– Oczywiście. Jako jednostki, jako społeczeństwo, jako cywilizacja. Mam wrażenie, że gdyby ludzie więcej czytali, to mniej głupot byłoby na świecie i tym samym świat lepiej by wyglądał. Nie chcę jednak demonizować cyfrowej rzeczywistości, która nas otacza ani z nią walczyć. Ja jej po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem jak bezwartościowe treści za pomocą nowoczesnych form komunikowania osiągają milionową publiczność.

Jak to się stało, że Cukierek został lekturą szkolną?

– Nie wiem. Powiem szczerze, że zaczęły mnie już denerwować pytania typu „Jak to sobie załatwiłeś? ”. Myślenie, że w Polsce nie można niczego osiągnąć ciężką pracą, tylko wszystko trzeba załatwiać i to najczęściej łapówką, to myślenie skażone PRL-em. Naprawdę nie mam żadnych znajomości w Ministerstwie Edukacji. Po prostu napisałem książkę dla dzieci i ta książka się dzieciom spodobała. Nie wiem, jak to się stało, że trafiła do kanonu lektur. Mogę przyznać, że nawet się lekko przestraszyłem. Pamiętam z moich szkolnych lat, że do czytania lektur się zmuszało. Ja byłem nietypowym dzieckiem, bo zawsze czytałem dużo. Przerażało mnie trochę, że dzieci będą zmuszane do Cukierka, że przestaną książkę lubić. Na szczęście moje obawy były niepotrzebne. Cukierek cieszy się wciąż niesłabnącą popularnością. Powstają fankluby, zapraszany jestem na spotkania autorskie do szkół i bibliotek. Bardzo mnie to cieszy, chociaż jestem tym samym zwykłym chłopakiem ze Żwakowa i wciąż w to wszystko nie dowierzam.

Czy myślał pan, aby zmierzyć się z literaturą dla dojrzalszego czytelnika?

– Już napisałem książkę dla dorosłych, ale też o dziecięcych sprawach. Mówię tutaj o książce „Bebok, Heksa i inksi”, w której opowiadam o śląskich strachach i straszkach. Jestem permanentnie namawiany, zwłaszcza przez żonę, która jest moim wydawcą, abym napisał coś dla dorosłych. Mam jednak takie wewnętrzne przekonanie, że nie można mieszać bytów. Pisarz dziecięcy jako pisarz dla dorosłych będzie niewiarygodny i odwrotnie. Oczywiście można przytoczyć przykład Zbigniewa Nienackiego, który stworzył „Pana Samochodzika” ale też skandalizujące „Raz do roku w Skiroławkach” i w obydwu kategoriach czytelniczych odniósł sukces, ale mnie się to jakoś nie klei… Pod moją łysą czaszką kotłuje się mnóstwo pomysłów na książki, ale niestety nie mam aż tak dużo czasu na pisanie. Inną sprawą jest też wydawanie książek w Polsce, co nie jest zawsze sprawą łatwą i przyjemną.

Rynek jest ciężki?

– Łatwo nie jest, zwłaszcza debiutantom. Rynek książki jest bardzo konkurencyjny i ciężko się na nim przebić, ale myślę, że jednak nisza istnieje. Z czytelnictwem też nie jest zresztą tak czarno, jak to malują. Aby się o tym przekonać wystarczy pojechać na targi książki do Krakowa, gdzie tłumy nierzadko czekają na wejście kilka godzin.

Wróćmy do Cukierka. Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie?

– Rozmowy o ekranizacji, póki co, są na bardzo wczesnym etapie, więc tutaj zalecałbym cierpliwość. Przede mną premiera jedenastej części przygód Cukierka, która została już napisana i zilustrowana. Premierę zaplanowaliśmy na Dzień Dziecka. Lubię te postaci i dobrze mi się pisze kontynuacje. Mam nadzieję, że nie wpadnę w pułapkę odcinania kuponów i pisania chałtury. Jeśli ktoś to zauważy, niech koniecznie da mi znać.


Rozmawiał Kamil Peszat