Spór w trolejbusach – wywiad

4
1135

Czy dojdzie do strajku i popularny tyskie „trajtki” nie wyjadą na ulice? Rozmawiamy o tym z obiema stronami konfliktu.

Trwa spór zbiorowy w Tyskich Linii Trolejbusowych. Pracownicy żądają podwyżki wynagrodzeń (o 700 złotych z wyrównaniem od stycznia). W spółce wszczęto spór zbiorowy, oflagowano siedzibę, kierowcy noszą w pracy niebieskie kamizelki. W razie niespełnienia żądań, pracownicy grożą zaostrzeniem protestu do strajku włącznie. O rozmowę poprosiliśmy Marcina Rogalę prezesa Tyskich Linii Trolejbusowych oraz Marcina Krytę przewodniczący Związku Zawodowego Komunikacji Miejskiej i Transportu przy TLT.

 

Tychy.pl: – Jaka jest obecnie sytuacja w spółce, jeśli chodzi o spór zbiorowy?

Marcin Rogala: – Zarówno my jak i strona związkowa wybraliśmy mediatorów. Wysłałem nazwiska do Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii i czekamy teraz na odpowiedź kto i w jakich terminach poprowadzi mediacje.

Jakie żądania przedstawili panu przedstawiciele załogi?

– Ze związkowcami spotkałem się w połowie stycznia, a następnie 5 lutego i zaproponowałem podwyżkę 200 zł brutto z uwzględnieniem stażu zatrudnienia. Z kolei 06.04 związkowcy przedstawili propozycję wzrostu wynagrodzenia o 700 zł z wyrównaniem od 1 stycznia. Zarząd odrzucił propozycję związkowców i związek ogłosił spór zbiorowy. Podczas ostatniego spotkania poinformowałem, że spółki nie stać na tak dużą podwyżkę. Niestety, podczas dotychczasowych rozmów nie usłyszałem, by związek był skłonny negocjować te żądania, przystać na niższą kwotę.

Trudno się jednak dziwić żądaniom, skoro – jak twierdzi strona związkowa – od sześciu lat nie było w TLT podwyżek wynagrodzeń?

– To nie jest prawda. Jestem w TLT od 2017 i po roku zmieniliśmy regulamin wynagradzania. W nowym regulaminie wszystkie dodatki z wyjątkiem premii uznaniowej i dodatku za sprzedaż biletów, wliczono do wynagrodzenia podstawowego, w tym dodatek stażowy w pełnej wysokości (20 proc.). Dzięki wyższej podstawie wszystkie inne dodatki również wzrosły (m.in. za pracę w dni świąteczne i w godzinach nadliczbowych). Ustalono, że wszystkie godziny nadliczbowe będą stanowiły 100 proc. podstawy. Dodam, iż w ostatnich latach nastąpiła zmiana pokoleniowa, wielu pracowników odeszło na emeryturę, a na ich miejsce zatrudnione zostały młode osoby, bez doświadczenia i stażu pracy. Nowi pracownicy rozpoczęli pracę w TLT z wynagrodzeniem uwzględniającym pełen dodatek stażowy. W efekcie wszyscy kierowcy od 2019 roku otrzymali: 2.900 brutto + 10 proc. premii + dodatki wynikające z przepisów. W 2020 roku, z uwagi na spowodowane pandemią ograniczenie możliwości sprzedaży biletów, kierowcy otrzymali dodatkowe 10 proc. premii-rekompensaty, a w 2021 roku kolejne 10 proc. premii. Wynagrodzenie kierowców to 2.900 brutto oraz 30 proc. premii, czyli wynagrodzenie w TLT grupie kierowców to ok. 3.000. zł netto. Średnie wynagrodzenie kierowców w lutym br. wyniosło, zaokrąglając: 4.100 zł brutto, tj. 3.200 zł netto. Faktem jest, że od wielu lat liczba kierowców w TLT była mniejsza od wymaganej. Powodowało to zwiększenie godzin nadliczbowych (płatnych 100 proc.) i wysokie wynagrodzenie kierowców – 4.000-4.500 netto. Jednak skutkowało to przekroczeniem czasu pracy, co potwierdziła kontrola PIP w 2019r. Dlatego musieliśmy zatrudnić i przeszkolić dodatkową grupę kierowców. Tym samym wyeliminowaliśmy godziny nadliczbowe i nastąpił spadek wynagrodzeń.

W jakiej kondycji finansowej jest spółka TLT – na plusie czy minusie?

– Za 2019 rok byliśmy na minusie – 180 tys. zł. Wynik finansowy za ubiegły rok nie jest jeszcze zatwierdzony.

Na ile niższe wpływy do organizującego komunikację Zarządu Transportu Metropolitarnego mają przełożenie na finanse TLT?

– Generalnie sytuacja w komunikacji zbiorowej, firm przewozowych, w tym TLT, jest trudna. W 2020 roku zanotowaliśmy 1.280.511 wozokilometry, tj. o 11.450 mniej w stosunku do 2019 r. Z oczywistych względów Metropolia ma mniejsze wpływy z biletów, co nas także pośrednio dotyczy. To nie jest tak, jak mówią protestujący, że Metropolia ma mniejsze wpływy, ale naszej spółki to nie dotyczy. Jak mówiłem, 25 procent ze sprzedaży biletów przez kierowców zostawało w spółce i ta kwota była kierowana na dodatkowe wynagrodzenie dla kierowców. Teraz nie ma takiej sprzedaży, więc także nie ma dodatku. Jak powiedziałem, zarząd spółki chcąc zrekompensować tę stratę, wypłaca pracowniom dodatkową premię. Mamy ustaloną stawkę za tzw. wozokilometr i w związku z tym określony budżet, który tworzy się po pomnożeniu stawki za wozokilometr przez liczbę kilometrów. I to daje nam wynagrodzenie. Uwzględniając koszty funkcjonowania poruszamy się w granicach tego budżetu. Stawka za wozokilometr na przestrzeni ostatnich lat wzrosła, ale ilość wozokilometrów z roku na rok spada. Protestujący jednak nie podają, o ile wzrosły koszty. A w tym samym czasie energia podrożała o ok. 35 proc, amortyzacja to ok. 50 proc. Dlatego choć stawka wzrosła, została skonsumowana przez wzrost kosztów, na które zupełnie nie mamy wpływu. Dla przykładu – w 2018 roku płaciliśmy 213 zł za 1 MWh, 2019 już 343 zł za 1 MWh a teraz doszła dodatkowa opłata do usługi dystrybucyjnej – 76,20 zł, czyli będzie to już ponad 410 zł na MWh. A to tylko jeden element kosztów. Zresztą stawka zapłaty za trolejbusową pracę przewozową jest jawna, o czym każdy pracownik, a kierowca w szczególności powinien wiedzieć, ponieważ kary naliczane przez ZTM, również za przewinienia kierowców, są wielokrotnością stawki za 1 wozokilometr.

Związkowcy twierdzą, że czują się przez pana lekceważeni, że brakuje kontaktu…

– Do mnie drzwi są otwarte cały czas i jeśli tylko nie mam jakiegoś spotkania, każdy pracownik w dowolnej chwili może przyjść. Na każde pismo odpowiadam. A spotkania ze związkowcami mieliśmy dość często… Czy w tej sytuacji można mówić o lekceważeniu?

Pojawił się też zarzut, kierowany przez przewodniczącego struktur krajowych związku, o braku pomieszczenia na cele związkowe, o „standardach w zakresie organizacji zbliżonych do białoruskich” – tak czytamy w piśmie przewodniczącego Federacji, Bogdana Bucholca.

– To oburzający zarzut, świadczący o nieznajomości realiów. Jako spółka TLT nie jesteśmy właścicielem żadnego pomieszczenia – ani technicznego, ani biurowego. Siedzimy kątem w PKM i wszystko, co mamy, dzierżawimy, a jest tego zaledwie kilka pomieszczeń. Jak możemy dać czy wynająć coś, czego nie mamy? Mam udostępnić swoje biuro? Wyrzucić księgową, czy kadrową? A mówienie o tym, że są jakieś standardy białoruskie jest po prostu nieuczciwe. Przecież jedną z pierwszych moich decyzji był remont zaplecza. Kierowcy, zwłaszcza panie, nie korzystały w budynku z toalet, bo ich stan był opłakany. Smród i brud, na dole w pomieszczeniu był grzyb. Kierowcy, którzy mieli rezerwę, spali na kierownicy w trolejbusie. Teraz toalety są wyremontowane, kierowcy mają do dyspozycji pomieszczenie socjalne z kuchnią, ekspresem do kawy, telewizorem. Jest kanapa, by odpocząć. A tabor? Mamy coraz więcej nowoczesnych trolejbusów, w których warunki pracy są wręcz znakomite. Mówienie o „standardach białoruskich” jest po prostu bezpodstawne.

Radny Marek Gołosz (PiS), powołując się na pracownice TLT, mówił wręcz o szykanowaniu pracowników w związku z udziałem w proteście. Podobno od maja niektórzy będą się musieli przesiąść na starsze trolejbusy, choć jeździli na nowych.

– Zupełnie tego nie rozumiem. Gdzie jest powiedziane, że ktoś musi jeździć tylko nowym, a ktoś inny tylko starym wozem? Tak układamy grafiki pracy, aby były uczciwie, by ci, co jeżdżą starymi, przesiadali się na nowe, także młodsi kierowcy, aby spróbowali choć przez kilka dni jeździć nowymi. Nie ma firm, które mają 100 proc. nowych wozów. Ta rotacja wynika też z rozkładu jazdy. Są linie, jak E i G, które częściowo przebiegają bez trakcji. Jest oczywiste, że na tych liniach będą wyłącznie jeździły najnowsze trolejbusy, bo mają zasobniki bateryjne, które pozwolą pokonać odcinek trasy bez trakcji. Jeśli ktoś w danym dniu ma w planie linie E i G to wie, że będzie jeździł najnowszymi trolejbusami, a jeśli np. C to wie, że będzie jeździł starszym modelem. Nie jest tak, że jeden kierowca jeździ tylko na danej linii przez cały miesiąc.

Spór zbiorowy w TLT trwa. Jakie dalsze kroki planujecie podjąć?

Marcin Kryta: – Mam nadzieję, że wszystko rozwiąże się zgodnie z oczekiwaniami załogi i nie dojdzie do eskalacji protestów. Jesteśmy zdeterminowani i przygotowani na strajk, ale dla nas to ostateczność. Bieżąco o sytuacji i o dalszych krokach informujemy na portalach społecznościowych. A przyznam, że zainteresowanie tym, co się dzieje w TLT, jest coraz większe. Właśnie czekam na potwierdzenie przyjazdu kolejnej telewizji. Nie wykluczam też pikiety pod Urzędem Miasta, gdzie odpalimy petardy.

Kiedy wystąpiliście z żądaniami podwyżek i jak do tej pory przebiegały rozmowy?

– 23 grudnia ubiegłego roku przesłałem pismo do prezesa TLT, żeby się spotkać w sprawie podwyżek. Były spotkania w styczniu i w lutym, ale nie usłyszeliśmy nic konkretnego. Prezes powiedział, że na podwyżki w spółce nie ma pieniędzy i że on jest też czyimś pracownikiem, więc te żądania powinniśmy raczej kierować do prezydenta miasta. Wiemy, że wzrosła stawka za wozokilometr i miała iść na pensje dla pracowników, ale nic takiego nie nastąpiło. Wysłałem kolejne pismo stwierdzające, że jesteśmy gotowi nawet do strajku, dając termin do 6 kwietnia. Przyszliśmy na rokowania w sprawie podwyżek, ale znów to samo. I dlatego jesteśmy w sporze zbiorowym.

Żądacie 700 złotych podwyżki z wyrównaniem za cztery miesiące. To sporo…

– Uściślijmy. Chodzi o średnią podwyżkę w wysokości około 700 zł. To nie jest tak, że my żądamy 700 zł i koniec. Przez ostatnie 6 lat w TLT nie było podwyżki. Gdyby poprzedni prezes i obecny co roku dodawał do stawki godzinowej 50 groszy, to dzisiaj nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy, bo to akurat wyszłoby mniej więcej te 700 złotych. Obecna sytuacja to po prostu efekt wieloletnich zaniedbań, jeśli chodzi o płace pracowników. Obecnie wszystko drożeje, rosną opłaty i nikt nas nie pyta, czy się na nie zgadzamy czy nie. Jeśli płaca zasadnicza kierowcy TLT to 2.900 złotych brutto, podczas gdy najniższa krajowa to 2.800 zł, to o czym my mówimy? Do tego jeszcze dochodzi premia, ale przecież ta premia jest uznaniowa i prezes może dać, albo nie. Chodzi jednak nie tylko o pieniądze, ale m.in. o wprowadzenie jasnych kryteriów premiowania w formie regulaminu. Nasz związek powstał we wrześniu nie po to, by prezesowi zrobić na złość. Zawsze, kiedy dochodzi do utworzenia organizacji związkowej, jest to sygnał, że w zakładzie dzieje się coś niedobrego.

Zdaniem prezesa, spółka z trudem wychodzi na „zero”, nadal mamy stan epidemii, jest mniej pasażerów, mniej kursów…

– Kierowcom płaci się za wozokilometr, niezależnie od tego czy są pasażerowie, czy nie. A z tego co się orientujemy, kwota za wozokilometr wzrosła dwukrotnie. Od jakiegoś czasu mamy też dodatkowe kursy dla osób wracających m.in. z terenów przemysłowych. Są to kursy zdublowane, bo jeden trolejbus jedzie za drugim, aby wszystkich zabrać. Zostały one dodane na wniosek pracowników, gdyż w związku z obostrzeniami, musieliśmy odmawiać wejścia do trolejbusów. Warto sytuację, jaką mamy w TLT, porównać do tej zza ściany, czy do Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej. Kierowcy autobusów mają taką samą pracę, tak samo jeżdżą, pracują w nocy i w święta, a zarabiają właśnie o 700 do 1.000 złotych więcej. Czy my jesteśmy gorsi? Nowy regulamin, który został wprowadzony w naszej spółce dwa lata temu, okazał się dla nas niekorzystny i najlepiej to widać na zeznaniu podatkowym. Jak się okazuje, nie tylko moje PIT-y, ale większości pracowników wskazują na mniejsze przychody i tym samym dochody.

Czy pana zdaniem rozmowy z mediatorem mogą przynieść satysfakcjonujące was rozwiązanie?

– Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, bo nie chcemy psuć wizerunku miasta pikietami czy protestami pod Urzędem Miasta, ale po prostu nie mamy wyjścia. Jeśli chodzi o same mediacje, to moim zdaniem prezes niepotrzebnie się pośpieszył, wysyłając pismo do ministerstwa w sprawie mediacji. Wczesnej zaproponował bowiem trzy swoje osoby do mediacji, więc mu odpisałem, że zgadzam się na dowolną osobę wskazaną przez niego. Myślę, że wystarczyło na to przystać, zadzwonić do mediatora i zaprosić go, umówić spotkanie. Być może już teraz byłoby po mediacjach i może w ogóle tego szumu by nie było. W tej sytuacji trudno odpowiedzieć na postawione pytanie. Będziemy teraz kierować nasze żądania w stronę miasta, choć nie wiem, czy to dobrze dla wizerunku Tychów. Ale skoro prezes nie chce się zgodzić na podwyżki, to nie wykluczone, że władze miasta – jeśli będą chciały – znajdą dla nas pieniądze. Czekamy zatem na odpowiedź prezydenta miasta. Strajk jest ostatecznością, chcemy porozumienia, dlatego dalej będziemy rozmawiać na temat naszych postulatów.

 

 

4 KOMENTARZE

  1. Jaka wymiana pokoleń? Na emerytury odeszli pracownicy dlatego, żeby nie stracić na odprawie po wprowadzeniu przez prezesa nowego regulaminu a nie dlatego, że chcieli. Więcej ludzi się po prostu zwolniło z pracy z powodu tych zarobków. A jeśli mowa o zarobkach – niby były podwyżki premii z 10 na 30%,to jakim cudem przelewy na konto od sześciu lat są dalej takie same. Cały czas mówimy o nominalnym czasie pracy, bo opowieści o zarobkach 3200-4000 to jest z nadgodzinami. Równie dobrze można powiedzieć, że jak będziemy pracować 30 dni w miesiącu to będziemy godnie zarabiać. Dziękuję.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.