Z czym to się je?

    0
    2346
    Fot. TVN

    Rozmawiamy z tyszaninem, który doszedł do finału kulinarnego programu MasterChef.
    Rafał Fidyt z Tychów doszedł do finału programu kulinarnego MasterChef, gdzie zajął trzecie miejsce. Jak sam twierdzi, przede wszystkim liczył na to, że nie odpadnie w pierwszym odcinku. Udział w finale uważał za marzenie ściętej głowy. Rozmawiamy o jego udziale, planach na przyszłość i Świętach Bożego Narodzenia.

     

    Twoje Tychy: Czy po programie posypały się oferty pracy jako kucharz. Widzisz siebie w ogóle w kuchni, czy raczej wolisz gotowanie traktować jako swoją pasję?

    Faktycznie gotowanie traktuję jako moja pasję i nigdy nie myślałem, żeby związać z tym moje życie zawodowe. Oczywiście uwielbiam gotować i daje mi to mnóstwo satysfakcji, ale praca w gastronomi ma też swoje minusy. Przede wszystkim praca w weekendy i święta. Kiedy wszyscy mają wole i świętują, ty dla nich gotujesz. Niespecjalnie uważałem, że to coś dla mnie. Ale ostatnio zaczynam rozważać taką opcję. Nie ukrywam, że dostałem kilka ofert i poważnie się nad nimi zastanawiam. Wiem, że będę musiał zacząć od zera. I godzę się z tym. Gotować w domu czy w programie dla jurorów to dobra zabawa. Gotować w restauracji to praca i rządzi się zupełnie innymi prawami. Wybacz, że nie zdradzę więcej szczegółów, ale nie chcę zapeszać. Z chęcią jednak sprawdzę z czym to się je.

    Przez ostatnie tygodnie często musiałeś nabierać wody w usta. Znajomi nagabywali, abyś zdradził jak Ci poszło?

    Pewnie. Było to oczywiście bardzo miłe, ale też uciążliwe. Każdy dopytywał o szczegóły, próbował brać pod włos czy też prosił, żebym zdradził kto wygrał. Oczywiście nie mogłem się ugiąć. Kiedy miałem już dość wiercenia dziury w brzuchu, mówiłem jaką karę zapłacę, jeżeli się wygadam. Wtedy zazwyczaj delikwent odpuszczał. Oczywiście nie ma nikomu tego za złe. Ciekawość to ludzka rzecz.

    Wróćmy jednak do gotowania. Kiedy pierwszy raz złapałeś za patelnię?

    Kiedy wyprowadziłem się od rodziców. Wcześniej oczywiście pomagałem mamie w kuchni, ale to nie było samodzielne i świadome gotowanie. Od zawsze za to lubiłem dobrze zjeść i sytuacja przymusiła mnie do tego, aby nauczyć się jak się robi dobre jedzenie. Okazało się, że gotowanie to świetna zabawa. Pierwsze potrawy były bardzo proste i typowe. Z czasem jednak zacząłem sięgać po bardziej wyszukane przepisy. Lubię też podróżować i zawsze kosztuję lokalnych specjałów. Jadłem kiedyś bycze jądra, nie powiem, dość smaczne. Za to nigdy bym nie dotknął mózgu. Jakoś mnie brzydzi, pomimo że nie mam problemu z podrobami. Lubie też kuchnię włoską, zdecydowanie pasują mi potrawy polskie, czeskie i węgierskie. Preferuję dania raczej tłuste i mięsne, koniecznie z sosem, ale doceniam wspomnianą kuchnię włoską, która jest lekka i trochę taką „bieda-kuchnią” opierającą się na prostym przepisie. Bardzo mi się podoba założenie, że z prostych składników można wyczarować tyle wspaniałych smaków.

    Rozumiem, że poczułeś się na tyle zdolnym czarodziejem smaków, że postanowiłeś się sprawdzić w programie?

    Wręcz przeciwnie. Ja się do programu nie pchałem. To kumpel mnie strasznie męczył i wysłałem zgłoszenie dla świętego spokoju. Był to ostatni casting online, odpowiedziałem na wszystkie pytania i miałem święty spokój. Do czasu kiedy, jadąc na popołudniówkę linią 128, zadzwonił telefon z nieznanego numeru. Dowiedziałem się, że przeszedłem pierwszy etap i zapraszają mnie do kolejnego. Po nagraniu znowu poczułem ulgę, że już po wszystkim i nikt nie będzie miał do mnie pretensji, że nie spróbowałem. I znowu zadzwonił telefon w tej samej sprawie. Wtedy oczy mi faktycznie się zapaliły i kolana zadrżały, bo dostałem się do głosowania. Tutaj już sprawę zacząłem traktować poważnie i zaangażowałem absolutnie wszystkich znajomych do pomocy. Jak wiadomo dostałem się do programu. Ale powiem szczerze, że gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że dojdę do finału, to parsknąłbym śmiechem. Bardzo nie chciałem odpaść w pierwszym odcinki i najmilej z całego programu wspominam moment, w którym dostałem fartuch. Wtedy poczułem, że już wygrałem.

    Ale starać się nie przestałeś i walczyłeś do końca.

    Trudno tu mówić o jakiejś rywalizacji. Cały ten program to była przygoda i nikt z nas nie traktował się jak rywala. Trzymaliśmy się razem. Wzajemnie podpatrywaliśmy pomysły i uczyliśmy się od siebie. Serio, byliśmy w tym razem jako zespół. Dla mnie takie słowa jak przyjaźń czy miłość mają ogromne znaczenie i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że nawiązałem w tym programie prawdziwe przyjaźnie. Sporo osób mnie pyta czy nie żałuję, że podzieliłem się swoja wiedzą o crepe suzette w finale. Absolutnie, zrobiłbym to jeszcze raz. Może tym razem nie użyłbym tych nieszczęsnych limonek. Oczywiście gratuluję Oli zwycięstwa w pełni zasłużonego.

    Ty za to zostałeś królem schabowego. Jeżeli kiedyś będziesz układał swoje menu, znajdzie się miejsce dla tej potrawy?

    Oczywiście. To bardzo proste danie, ale można je przygotować lepiej lub gorzej. Wiadomo, że podstawą jest mięso z kością, gdyż ta podkręca smak. Kotlet oczywiście nie może być za cienki i zdecydowanie powinien być smażony na smalcu. Moją innowacją było puree z chrzanem, dla przełamania standardowego spojrzenia na ten kulinarny przebój w każdym polskim domu. Bardzo mi się podobała ta edycja, była skupiona mocno na polskiej kuchni. Dzięki temu widzowie mogli podpatrzeć sporo rozwiązań i zastosować je. Tak jak wspominałem, cenię w kuchni prostotę. Nie trzeba prezentować bizantyjskiego przepychu, żeby dobrze zjeść. Oczywiście są odpowiednie okazje, które nie obejdą się bez wyszukanych potraw. Choćby zaręczyny. Nie wyobrażam sobie ich przy placku po węgiersku. Stąd też wpadłem na pomysł steka z kalafiora, za który dostałem bardzo pochlebne recenzje od jurorów.

    A jak u Ciebie z potrawami wigilijnymi. Czy karp jest królem stołu u Fidytów?

    Ojciec z bratem jedzą karpia tonami. Ja nie jem, bo nie lubię. Ale śledzie w śmietanie z rodzynkami, suszoną śliwka i koncentratem pomidorowym pochłaniam w ilościach hurtowych. Moja mama za to robi pyszną grzybową z makaronem. Święta u nas wyglądają raczej klasycznie. Mnie się zdarza od czasu do czasu przygotować coś bardziej ekstrawaganckiego. Na przykład w ostatnie święta przygotowałem tatara z łososia Uważam, że był pyszny, ale jakość nie cieszył się powodzeniem. Za to obiady świąteczne to już zupełnie inna bajka. Zawsze trafiam w gusta rodziny. Po prostu lepiej czuję się w potrawach mięsnych. Najlepiej jednak wspominam święta jak jeszcze moi dziadkowie żyli. Wtedy spotykaliśmy się całą rodziną przy kolacji na ponad 30 osób. Potrawy wtedy były zdecydowanie prostsze, prezenty symboliczne, ale atmosfera niepowtarzalna. Dziadkowie mieli niewielki dom, spaliśmy na materacach i śpiworach. Dla dzieci to była niesamowita frajda, zwłaszcza, że było nas czasem kilkanaście.

    Opowiedz coś o Twoim e-booku, który wydajesz razem z restauracją Rock and Rondel.

    Zgłosili się do mnie właściciele z propozycją, abyśmy razem wydali e-booka ze świątecznymi przepisami. Nazbierałem jedenaście dań, które świetnie pasują na świąteczne dni. Zaznaczam, że nie są to dania wigilijne, lecz obiadowo-świąteczne. Całość dochodu zostanie przeznaczona na wigilie dla potrzebujących i posiłki dla medyków z Tychów, Lędzin, Bierunia i Mikołowa, gdyż Rock and Rondel codziennie rozwożą im około stu dań. Bardzo się cieszę, że mogę wziąć udział w tej słusznej inicjatywie.

    Słowo na koniec?

    Gorąco dziękuje wszystkim telewidzom, od których dostałem mnóstwo pozytywnej energii. Wciąż docierają do mnie wiadomości z pochlebstwami. To bardzo miłe. Jestem również wdzięczy wszystkim uczestnikom, za to że udało na się stworzyć tak świetna ekipę. Oczywiście pozdrawiam moją dziewczynę Alicję, całą rodzinę i wszystkich znajomych. Wesołych Świąt.