Mroczna tajemnica Pauliny Świst

0
4297

Jeśli kryminał nosi tytuł „Paprocany”, jego akcja dzieje głównie w Tychach (trochę w Lędzinach, Jaśkowicach i Mikołowie), jeśli jeden z głównych bohaterów jest policjantem Komendy Miejskiej Policji w Tychach (a pochodzi z Wyr) to trudno, żeby właśnie w Tychach nie wzbudził wielkiego zainteresowania. Na dodatek napisała ją autorka, której książki od kilku lat są na listach bestselerów („Prokurator”, „Komisarz” i „Podejrzany” i in.). Nic zatem dziwnego, że „Paprocany” szybko znikały z półek tyskich księgarń.

Świst czy Mróz?

Paulina Świst to wyjątkowa postać w gronie najpopularniejszych obecnie polskich pisarzy. Wiadomo o niej niewiele, a właściwie nic, bo skrzętnie skrywa swoją tożsamość. Nawet imię i nazwisko – Paulina Świst – jest zmyślone. Unika też mediów i wystąpień publicznych, a kiedy w ubiegłym tygodniu, po ukazaniu się „Paprocan”, spotkała się online z czytelnikami miała zniekształcony głos. Niektórzy podejrzewają, iż za „Pauliną Świst” kryje się inny autor książek kryminalnych, Remigiusz Mróz. I nawet kiedy autorka zdementowała te plotki, wiele osób jej nie uwierzyło, bo z uwagi na zmieniony głos niektórzy nadal są zdania, że to autor „Chyłki”. Ba, niewiele też pomogło kiedy sam Remigiusz Mróz zaprzeczył tym pogłoskom, bo i tak są tacy, którzy upatrują w tym chwytu marketingowego.

Dwa zdania

A co wiadomo o autorce? Można to streścić w dwóch zdaniach. Urodziła się w 1986 roku w Gliwicach. Ukończyła prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i obecnie prowadzi kancelarię adwokacką we Wrocławiu, specjalizując się w prawie karnym. I to właściwie wszystko.

Z oczywistych względów, jako czynny adwokat, autorka wybrała pisanie pod pseudonimem. Broniła zarówno w poważnych w sprawach związanych z działalnością zorganizowanych grup przestępczych, jak i oskarżonych o jazdę po pijanemu, a w sądzie występuje także po drugiej stronie – jako oskarżyciel posiłkowy, czy pełnomocnik pokrzywdzonego. Jak mówi, to co pisze jest czystą fikcją, jednak niektórzy klienci mogliby mieć wątpliwości czy jest profesjonalistką. Mogliby się obawiać, że ich sprawa zostanie opisana w jakiejś książce. To jednak – jak mówi – nie wchodzi w grę, bo obowiązuje ją tajemnica adwokacka, która jest dla niej rzeczą świętą.

Kilka osób wie kim jestem…

Jak jednak udaje się jej utrzymać taką tajemnicę, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy media, w tym także społecznościowe, inwigilują życie prywatne celebrytów i właściwie wszystko jest na widoku? Poza tym pisarze, czy artyści muszą zaistnieć na rynku, bo produkt, czyli np. książka musi się sprzedać. Tego oczekują wydawcy i rzecz jasna czytelnicy…

– Nie zdarzyło mi się, by jakikolwiek klient mnie rozpoznał, poza tym część z nich przebywa w jednostkach penitencjarnych, więc nie są w stanie się zapoznać z literaturą Pauliny Świst. Natomiast koledzy po fachu na ogół wiedzą, jednak ja bezapelacyjnie i do samego końca zaprzeczam. Udaję, że jakieś powiedzonka, dosyć charakterystyczne dla mnie, to wyłącznie przypadek, choć nie zawsze to jest prawda. Kilka osób oczywiście wie kim jestem, jeszcze więcej podejrzewa, ale nikt do tej pory nie odczuł specjalnej pokusy, by to ujawnić. Mam wrażenie, że w zachowaniu tej tajemnicy pomagają mi sami moi fani. Przy pierwszej książce rzeczywiście była to kwestia, która ludzi nurtowała, teraz nie ma to najmniejszego wpływu na moich czytelników, bo to w zasadzie niczego nie zmienia. Ze względu na moją pracę i chcę, i muszę trzymać „Śwista” w tajemnicy i ludzie to szanują. Podczas wywiadów i spotkań online zmieniam głos, bo jest on bardzo charakterystyczny i gdybym tylko powiedziała coś bez tego urządzenia, mogłabym równie dobrze podać swoje nazwisko. Z czytelnikami kontaktuję się, można powiedzieć, bez przerwy – jestem dostępna na portalach społecznościowych, odpowiadam na prywatne wiadomości, organizuję czaty i myślę, że ludziom to wystarcza. Im jest potrzebny Świst, a nie jako ja, bo ja jestem zwykłym, szeregowym adwokatem.

Bohaterowie „Paprocan”

Podczas spotkania z czytelnikami z okazji wydania książki „Paprocany”, pytano autorkę skąd wziął się pomysł na głównych bohaterów – Zofię i Krzysztofa. Czy ich postacie mają swoje realne pierwowzory?

– Lubię wykorzystywać niektóre „smaczki” ze spraw, które prowadzę – jakieś ciekawe dialogi, które zasłyszałam w pracy, powiedzenia, itd. – mówiła. – Dlatego chciałam, by Zosia była adwokatką, bardzo zaangażowaną w swojej pracy, mocno identyfikującą się ze swoimi klientami, co widać także w tym, że w chwilach wzburzenia używa grypsery. Ma też problem z alkoholem… Jest umocowana w kilku osobach, które znam i jest raczej ich miksem, a nie jedną osobą. Jeśli chodzi o Krzysztofa, to w mojej pierwszej książce „Prokurator”, była to postać epizodyczna, bardzo pozytywna stanowiąca uosobienie rycerskich cnót. Pojawił się na zasadzie kontrastu dla moich głównych bohaterów, którzy zwykle mają sporo za uszami. W „Paprocanach” chciałam pokazać co może wyniknąć, kiedy takiego bardzo zasadniczego mężczyznę, który nie uznaje kompromisów, postawi się w nowej sytuacji życiowej, kiedy wszystko zaczyna mu się walić na głowę. I na dodatek – kiedy zestawi się go z dziewczyną, która według niego jest kompletnie stuknięta. Jeśli chodzi o bohaterów drugoplanowych, są oni bardziej związani ze swoimi pierwowzorami, bo ich postacie nie wpływają tak bardzo na przebieg zdarzeń.

Jak stwierdziła Paulina Świst, bohaterki jej książek niewiele mają wspólnego z nią samą, chociaż…

– Kiedy byłam dzieckiem, moja mama zawsze mówiła, że byłabym idealnym dzieckiem, gdybym tylko wiedziała kiedy się przymknąć. Moje bohaterki mają dokładnie ten sam problem – nie są w stanie w pewnych momentach ugryźć się w język. Oczywiście w pracy staram się to kontrolować, ale książki pozwalają mi się tym cieszyć i wypowiadać różne cięte riposty, na które przed powagą wysokiego sądu nie mogę sobie pozwolić.

Tyskie wątki

Autorkę „Paprocan” poprosiliśmy o rozwinięcie „tyskich” wątków…

– Dlaczego umieściła pani akcję najnowszej książki w Tychach? Czy to przypadek, czy ma to związek z pani doświadczeniami osobistymi lub zawodowymi?

– Na pewno nie jest to przypadek. Bardzo lubię Tychy i często bywam w tym mieście. Raczej prywatnie, niż zawodowo. Uważam, że to miasto ma swój niepowtarzalny klimat i coś mnie do niego ciągnie. Oczywiście moim ulubionym miejscem są Paprocany. Uwielbiam spacery po Paprocanach, mimo, iż byłam tam wiele razy, za każdym razem znajduję nową ciekawostkę, która mnie zaskakuje. Poza tym, czy można wyobrazić sobie lepsze miejsce dla akcji powieści kryminalnej? Blisko centrum miasta, a jednak to piękne jezioro i miejsce wypoczynku, pełne ludzi – a jednak jest tam kilka miejsc, w których można się schować. Kiedyś przesiedziałam bite cztery godziny na jednym z paprocańskich pomostów…

– Czy udało się pani poznać Tychy? Czy ma Pani kontakt także z jakimiś mieszkańcami – znajomi, może rodzina?

– Nie wiem czy udało mi się to miejsce poznać, ale z pewnością usilnie próbowałam. Tychy są miastem wyjątkowym. Zauważyłam, że jego mieszkańcy charakteryzują się ogromnym patriotyzmem lokalnym – po prostu lubią swoje miasto i mam wrażenie, że są z niego dumni. A mnie właśnie pociąga taki zachwyt… Tego właśnie chciałam się dowiedzieć. Skąd u nich takie zafascynowanie na poziomie lokalnym? I kiedy trochę poznałam Tychy, o wiele lepiej to rozumiem. Podoba mi się także sposób zaplanowania miasta, literowane osiedla… Kompletnie odmienne od moich rodzinnych Gliwic, które przecież są miastem założonym w XIII wieku. Wtedy o czymś podobnym nie mogło być mowy. Oczywiście Gliwice zawsze będą mi najdroższe, ale Tychy są dla mnie pociągające również dlatego, że są tak bardzo różne. Co do kontaktów z mieszkańcami Tychów, to te kwestie pozostawię w sferze moich mrocznych tajemnic.

„W Komendzie Miejskiej Policji w Tychach wybuchła afera: kilku policjantów miało rzekomo zgwałcić prostytutkę. Pokrzywdzona jako głównego sprawcę wskazuje Krzysztofa Strzeleckiego – wzorowego funkcjonariusza i w ogóle człowieka „do rany przyłóż”… – czytamy w notce wydawcy. Przed laty był podobny przypadek – policjantów z KMP Tychy oskarżono o zgwałcenie 19-latki. Zostali skazani w 2008 roku. Czy to wydarzenie było da pani inspiracją?

– Nie, to zdarzenie nie było dla mnie inspiracją. W tym czasie byłam jeszcze na studiach i nie występowałam przed sądem, nie słyszałam również o tym procesie. Pamiętam natomiast, że w 2010 roku słynna była inna sprawa, która dotyczyła tyskich policjantów, którym zarzucano udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Również ta sprawa nie była moją inspiracją, natomiast natchnęła mnie do tego, by główny bohater był akurat policjantem z Tychów. Dobrym, zasadniczym i o nienagannym przebiegu służby.

– Czy będzie seria książek z Zofią i Krzysztofem?

– Kiedy zaczynałam pisać „Paprocany”, to miała być pojedyncza książka, jednak już w trakcie pisania byłam już pewna, że postać gangstera o ksywie Luca będę chciała rozwijać dalej. Tak, to będzie seria, ale nie wiem, czy będzie łączona z głównymi bohaterami, czy też ciemnymi interesami Luci. Raczej to drugie… Przemawia do mnie, by bohater, który nie jest ani jednoznacznie zły, ani jednoznacznie dobry, będzie łączył poszczególne książki. Ale co z tego wyjdzie – nie wiadomo.

A poza tym „Paprocany” to książka, którą się czyta jednym tchem, pełna humoru, dowcipnych powiedzonek i wielu odniesień do muzyki, głównie polskiego hip hopu. Jednak nie jest to lektura przeznaczona dla młodzieży (chyba tylko tej starszej), bo jak reklamuje ją wydawca: „Ostry seks, ostry język, ostra jazda”.