Nie da się żyć wirtualnie

0
533

Rozmowa z Beatą Wąsowską, malarką i animatorką projektów artystycznych.

„Twoje Tychy”: – Pomijając uczucie zagrożenia i niepewności, izolacja w czasie epidemii nie jest dla artysty malarza czymś szczególnym.

Beata Wąsowska: – Rzeczywiście, dla nas prawie nic się nie zmieniło. Malowanie wymaga samoizolacji, którą zawsze – bez względu na wszystko – trzeba umieć sobie narzucić. Paradoksalnie można powiedzieć, że ten czas przyniósł nam więcej spokoju. Konieczność rezygnacji ze spotkań zmusiła do pozostania w miejscu, gdzie zawsze można pracować. Dla mnie nie izolacja była więc ciężarem, ale ta atmosfera lęku, niepewności, zagrożenia. Pojawiła się refleksja – a co potem? Jak długo każde spotkanie z drugim człowiekiem będzie obciążone obawą przed wirusem?

– Zmienił się pani sposób pracy?

– Poprzedni rok miałam dość trudny – przytłoczona nadmiarem rzeczy, postanowiłam się ich pozbyć. To sprawiło, że nie mogłam znaleźć w sobie motywacji do malowania. Bo przecież malując, mnożę byty. Nigdy wcześniej nie czułam się w taki sposób. Nie mogłam się z tym uporać. Moim życiowym mottem jest „Przygotuj się na najgorsze, oczekuj najlepszego”. Ponieważ byłam przygotowana do malowania w każdych warunkach, ta wymuszona przez epidemię izolacja, to odłączenie się od świata pozwoliło mi na reset. Choć niepokój, jaki odczuwałam, nie ułatwiał mi pracy, bo moje obrazy wyrastają z dobrej energii. Jednak uświadomiłam sobie, że przecież takie sytuacje zagrożenia już były, że zdarzają się co jakiś czas. Kiedy pojawiła się psychoza związana z AIDS, otwierałam wystawę w Szwecji. Na początku też przecież nie wiedzieliśmy co to jest. Podobnie jak teraz unikałam dotykania przedmiotów w miejscach publicznych, itd… Mieliśmy stan wojenny. Myślę, że teraz trochę pomógł mi sport, który kiedyś uprawiałam. Zawodnik biegu na orientację musi sobie poradzić bez względu na okoliczności. Na takie sytuacje musimy po prostu mieć sposób. Trzeba umieć skoncentrować się na postawionym sobie zadaniu. Trochę w tym przeszkadza Facebook (uśmiech).

– Nasze życie, w tym sztuka, w dużej mierze przeniosło się do wirtualnej rzeczywistości. Niektórych skutków tego procesu jeszcze sobie nie uświadamiany…

– To nasze doświadczenie z epidemią pokazało, że w przyszłości będziemy musieli przestawić się na komunikację wirtualną, na bezdotykowość, zminimalizować fizyczne artefakty. Ale w malarstwie nie chodzi jedynie o to, by stworzyć obraz, który ktoś sobie powiesi nad kanapą lub obejrzy w internecie. Dla mnie najważniejszy jest kontakt z odbiorcą, a obraz jest jedynie pośrednikiem. I tu pomaga wirtualna technologia. Opanowanie mediów elektronicznych, sprofesjonalizowanie prezentacji sztuki w internecie pozwala utrzymać kontakt z odbiorcą. Pokazała to np. Galeria Obok, proponując w tym okresie wirtualne wystawy Romana Maciuszkiewicza i Ryszarda Czernowa. Ja również otrzymałam takie zaproszenie, więc sięgam po film, sprawdzam nowe narzędzia tworzenia i publikacji sztuki. A poza tym… Moja trzyletnia wnuczka mieszka w Gdańsku. Aby rodzice mogli zdalnie pracować, przez kilka tygodni prowadziłam dla niej za pośrednictwem jednego z komunikatorów „domowe przedszkole”. Byłam więc przez jakiś czas… e-babcią, musiałam wymyślać niesamowite rzeczy, by utrzymać uwagę wnuczki przez godzinę, dwie, czasem trzy. To było prawdziwe e-wyzwanie. Aby dzielić się doświadczeniami z innymi osobami w podobnej sytuacji, razem z córką założyłyśmy fanpage BAJ BEJ. To strona dla babć i dziadków (i dla wszystkich, którzy chcą dołączyć, żeby dzielić się doświadczeniami). Mimo, że dostrzegam pozytywy, ta sytuacja pokazała równocześnie, jak bardzo potrzebny jest nam świat fizyczny, jak brakuje nam świata „dotykowego”. Potrzebujemy bezpośrednich kontaktów – tych na co dzień i tych ze sztuką, choć zanurzeni w świecie wirtualnym coraz rzadziej zdajemy sobie z tego sprawę.

– Czas epidemii przyniósł różne malarskie poszukiwania. Jeden z artystów stworzył galerię złożoną z dzieł wybitnych malarzy, dodając postacie… policjantów. Jest Mona Liza i inne znane portrety w maseczkach, Madonna w rękawiczkach, czy Ostatnia Wieczerza wyłącznie z Chrystusem, podczas gdy twarze apostołów umieszczono w okienkach komunikatora… . „100 dni, 100 obrazów” – to cykl chińskiego artysty Shu Yonga, obrazujący życie w czasie szczytu epidemii. Jaka jest pani opinia o takich przedsięwzięciach?

– Artysta w każdej sytuacji szuka środków, za pomocą których może się odnieść do rzeczywistości, do tego, co przeżywa, co się dzieje. Nie wnikając w ocenę artystyczną, mnie się takie próby podobają. To takie odczarowywanie pandemii, czasem rodzaj żartu. Wspomniane prace są jak kolaże, artyści posługują się czymś, co ktoś inny zrobił wcześniej i by wywołać określony efekt – dodają coś swojego, tworzywem jest czyjeś dzieło. Wolę takie działania, niż dosłowność, niż „obrazowanie” koronawirusa, bo zostawiają odbiorcy więcej swobody, miejsce na refleksję i na dystans.

– Jest jednak druga strona przymusowej izolacji artystów. Jeden z portali zamieścił taką opinię artysty: „Trwa wojna, a na wojnie potrzeba nabojów i konserw. Nikogo teraz nie interesują obrazy i muzyka operowa” i dalej: „Żyję z oszczędności, nawet pożyczam już pieniądze. Ale za to wyczyściłem pracownię z farby i zrobiłem porządek w mieszkaniu”…

– Nie odczuwam tego aż w taki sposób, bo pewnie to zależy od sytuacji artysty. Ja na przykład miałam w ostatnim czasie zamówienia mimo, że był problem z zaprezentowaniem prac. Ale myślałam również o sytuacji w jakiej znaleźli się ludzie kultury, artyści – kto najbardziej potrzebuje pomocy i jak ja mogę pomóc? Przyjęło się, że to artyści pomagają innym udostępniając swoje prace, spektakle, uczestniczą w koncertach na cele charytatywne. Teraz, bardziej niż inni, sami potrzebują wsparcia. Malarze najmniej, bo my jednak możemy dalej pracować. Artysta nie maluje na sprzedaż, sprzedaje to, co namaluje i rzadko odbywa się to od razu po namalowaniu pracy. Ja np. gromadzę namalowane obrazy i udostępniam je dopiero, kiedy zostały wielokrotnie pokazane na wystawach, a czasem nigdy, jeśli obrazy stanowią część większej całości. Zwykle do sprzedaży dochodzi na samym końcu, więc malarze muszą być przygotowani na całe miesiące, a czasem nawet lata bez przychodów. Ale co mają na przykład zrobić ludzie teatru, muzycy? Ich praca (bo to nie tylko twórcy) potrzebuje publiczności, a nam nie wolno się spotykać, musimy się trzymać od siebie z daleka. Przedsiębiorcy dostaną wsparcie albo zmienią branżę, a co ma zrobić np. aktor teatralny? Właściciel teatru? Mam pewien pomysł jak pomóc. Prowadzę rozmowy. Może coś się wykluje.

– Biorąc pod uwagę to, co się stało z rynkiem sztuki, w trudnej sytuacji znaleźli się także młodzi artyści–malarze.

– Wejście w ten zawód, zaistnienie w świecie sztuki nigdy nie było łatwe, choć rzeczywiście teraz pewne problemy mogą się spotęgować. Z jednej strony młodzi artyści mają obecnie o wiele więcej narzędzi, niż my na starcie, ale z drugiej strony mamy do czynienia z totalną – że tak się wyrażę – nadprodukcją artystów. Powstało mnóstwo szkół, co roku opuszczają je setki absolwentów, którzy potem zostają bez wsparcia. Wielu musi szukać innych dróg zawodowych – nie potrafią się przebić, a przecież muszą z czegoś żyć. Nie ma żadnych systemowych rozwiązań, które po ukończonych studiach, pozwoliłyby na artystyczny rozwój. W sytuacji, kiedy granice sztuki ulegają zatarciu, kiedy dominują estetyczne gadżety, przetrwają ci najsilniejsi i ci z zapleczem ekonomicznym, a nie najlepsi. To strata dla polskiej sztuki i sztuki w ogóle.

***

Beata Wąsowska

Malarka, animatorka projektów artystycznych. Absolwentka ASP Kraków, Wydział Grafiki w Katowicach, malarstwo studiowała w pracowni Jerzego Dudy-Gracza i Macieja Bieniasza, projektowanie graficzne książki w pracowni Adama Romaniuka. Ma na koncie ponad 60 wystaw indywidualnych, około 80 prezentacji w wystawach zbiorowych w kraju i zagranicą. Jest pomysłodawczynią i kuratorką projektu artystycznego „Akcja Sztuki”. Jest darczyńcą wielu fundacji i aukcji malarstwa, m.in. „Aukcji Polskiej Sztuki w Nowym Jorku, „Godula Hope”, „Bliźniemu swemu…”. Jej prace znajdują się w zbiorach instytucji, muzeów oraz osób prywatnych w kraju i zagranicą.

Wyczynowo uprawiała biegi na orientację (Start Katowice, Start Podlesianka, Wawel Kraków, UNTS Warszawa). Wielokrotna mistrzyni i medalistka mistrzostw Polski. W latach 1975–1985 była zawodniczką kadry narodowej. Najlepsza z Polek na Mistrzostwach Świata w Biegu na Orientację w Tampere w Finlandii w 1979. Odznaczona odznaką Mistrza Sportu.

Zdjęcie: archiwum prywatne