O Smoleńsku bez polityki

0
266

Na zaproszenie posła Michała Gramatyki do Tychów przyjechał Maciej Lasek – także poseł na Sejm RP, wcześniej znany opinii publicznej jako członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, której pracami kierował Jerzy Miller, i która badała przyczyny katastrofy samolotu prezydenckiego w Smoleńsku w 2010 roku. Maciej Lasek wygłosił wykład w Pasażu Kultury Andromeda. Mówił o ustaleniach komisji i przyczynach (bo było ich wiele) tej katastrofy.

Dr Maciej Lasek zaczął od tego, że zadaniem komisji badania wypadków lotniczych nie jest orzekanie o winie i odpowiedzialności osób. – To są zadania prokuratury – mówił. – Prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo i jestem dobrej myśli, że ono niedługo się zakończy. Natomiast zadaniem komisji jest znalezienie przyczyn i zaproponowanie takich rozwiązań, które nie dopuszczą do takiego wypadku ponownie.

– Wszyscy możemy zaobserwować co polityka zrobiła z katastrofą smoleńską – mówił Maciej Lasek. – Ja chciałbym, żeby nasze spotkanie było odsunięte od polityki, chcę przedstawić fakty związane z tą katastrofą.

Gdzie szukać faktów?

Następnie gość przedstawił fakty zawarte w raporcie komisji Millera, w której pracował. Raport został opublikowany w 2011 roku i był dostępny na stronach www.komisja.smolensk.gov.pl i faktysmolensk.gov.pl. – Był to jednak raport dla specjalistów, bo to oni mają poprawić bezpieczeństwo w lotnictwie – wyjaśniał Maciej Lasek. – Ale może to był błąd, może trzeba było też stworzyć bardzo czytelny raport dla obywateli. Po 2015 r. raport zniknął ze stron rządowych. Teraz można go odnaleźć na stronach faktysmolensk.pl i faktysmolensk.nieznikneło.com.

Maciej Lasek mówił o m.in. fatalnych warunkach pogodowych jakie 10 kwietnia 2010 roku panowały na lotnisku w Smoleńsku, przestarzałym technologicznie wyposażeniu lotniska, nieprecyzyjnych informacjach przekazanych załodze Tu-154 przez rosyjskich kontrolerów lotu, a także szeregu nieracjonalnych – zdaniem eksperta – decyzji załogi samolotu. Rozprawił się też z kilkoma mitami – m.in. z tym, że rozmowa śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego z jego bratem miała wpływ na decyzje podejmowane przez pilotów. – Nie mamy żadnego dowodu, a w zasadzie mamy wszystkie poszlaki wykluczające, że był jakiś wpływ na pilotów – mówił Maciej Lasek.

Brzoza

Kolejnym mitem, powtarzanym wielokrotnie w mediach było to, że drzewo nie może przeciąć skrzydła samolotu. Dr Lasek pokazał amerykańskie filmy nakręcone podczas testów samolotów, gdy uderzają one skrzydłami w słupy telegraficzne. Widać było wyraźnie, że słup przecina skrzydło zanim runie. Tymczasem słynna brzoza ze Smoleńska była znacznie potężniejsza niż słup telegraficzny. Na wysokości uderzenia miała ponad 40 cm średnicy. Pokazywał też zdjęcia wraku wykonane przez polskich ekspertów na miejscu katastrofy. Ślady na skrzydle i wygięcia blachy w „harmonijkę” mają dobitnie dowodzić, że te uszkodzenia powstały w wyniku przeciągnięcia skrzydła po drzewie.

Tu było miejsce do rozprawiania się z kolejnym mitem. Maciej Lasek pokazał znalezione w internecie te same zdjęcia, poddane obróbce i przerobione na dowody popierające teorię wybuchu jako przyczyny katastrofy. – Niestety te zdjęcia, przerobione i opublikowane przez internautę, zostały pokazane przez niektóre media jako dowody na wybuch – mówił Maciej Lasek.

Jednak znaczną część wykładu ekspert poświęcił analizie ostatnich godzin i minut lotu prezydenckiego Tu-154. Jak mówił, prognoza pogody, jaką piloci otrzymali przed startem, pozwalała na rozpoczęcie lotu. Mieli wyznaczone dwa lotniska zapasowe. Decyzja o starcie była podjęta prawidłowo. Natomiast przygotowanie lotniska leżało po stronie rosyjskiej. I strona rosyjska oświadczyła że jest przygotowane. Jednak zdjęcia pokazujące stan lotniska z kwietnia 2010 roku mogły wprawić w osłupienie. Światła naprowadzające ginęły w gęstych zaroślach, a znaczna część z nich nie miała żarówek. Lotnisko dysponowało przestarzałymi technologicznie urządzeniami. To wszystko pozwalało lądować doświadczonym załogom przy dobrej pogodzie, jak np. trzy dni przed katastrofą, podczas wizyty delegacji premiera.

Splot fatalnych okoliczności

Jednak 10 kwietnia piloci z duży wyprzedzeniem otrzymali informację, że widoczność jest na 400 metrów. Tuż przed podejściem do lądowania usłyszeli, że „teraz jest 200”. – Całkowicie nieracjonalna była decyzja o kontynuowaniu lotu – mówił Maciej Lasek. – Nie było już szans, że pogoda się nagle poprawi.

Do tego kontrolerzy lotu wprowadzili w błąd załogę Tupolewa, informując że samolot jest na ścieżce zejścia (prawidłowym torze schodzenia do lądowania), podczas gdy było inaczej.
– Udowodniliśmy tutaj kłamstwo Rosjanom, którzy wybielali swoich kontrolerów – mówił Maciej Lasek. Ponadto załoga „oszukała” urządzenie alarmujące o zbyt niskim położeniu samolotu, wiedząc, że przed lotem zostało ono źle przygotowane i może wskazywać błędy. Ignorowano też powtarzający się wiele razy komunikat „pull up”, po którym – jak mówił Maciej Lasek – pilot ma bezwzględny obowiązek rozpocząć wznoszenie. Wskutek tych wszystkich okoliczności samolot zniżył pułap tak bardzo, że w pewnym momencie znalazł się 5 metrów… poniżej poziomu pasa startowego (w dolinie, która znajduje się przed lotniskiem – SW).

– Widoczność była na 200 metrów – mówił Maciej Lasek. – Samolot przelatywał tę odległość w niecałe 3 sekundy. Tymczasem czas reakcji pilota to 3,5 do 5 sekund. Gdy cokolwiek zobaczyli było za późno.

Brak czasu, brak ludzi

Gość wiele uwagi poświęcił też ustaleniom komisji odnośnie warunków, w jakich pracowali żołnierze 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, odpowiedzialnego za organizację lotów z najważniejszymi osobami w państwie. Jak mówił Maciej Lasek, w momencie startu do Smoleńska tylko jeden z czterech członków załogi miał ważne uprawnienia. Dowódca samolotu ostatni raz wykonał podejście według takiego systemu, jaki był w Smoleńsku, pięć lat wcześniej i to na innym samolocie (wymagane jest co 4 miesiące na tym samym typie maszyny, na którym się lata). Wyznaczona załoga nie miała ważnych uprawnień do wykonywania lotów samolotem Tu-154M. Szkolenie prowadzono w pośpiechu i niezgodnie z programem. Piloci nie wykonywali lotów treningowych, uprawnienia do lotów w trudnych warunkach atmosferycznych były przedłużane niezgodnie z przepisami. Do tego od 2007 roku na skutek decyzji polskiego MON, załogi nie mogły trenować na symulatorach lotów znajdujących się na terytorium Rosji.

– Czy to była wina pilotów? To nie piloci wymyślili sobie te standardy. Pilot jest bramkarzem szeregu błędów popełnionych wcześniej – mówił Maciej Lasek używając metafory piłkarskiej. I wyjaśniał, że narastający ciąg tych błędów trwał wiele lat. – Pomimo spadku liczby statków powietrznych i ograniczenia liczby załóg, liczba zadań operacyjnych, które realizował pułk, pozostała ta sama lub nawet wzrosła. Piloci pułku nie mieli czasu na loty szkoleniowe, bo cały czas wykonywali loty operacyjne z politykami. Sytuacja, w której dowódca meldował o problemach, była interpretowana jako brak umiejętności dowodzenia. Na podstawie oświadczeń byłych dowódców 36 SPLT wiemy, że każdy z nich zgłaszał przełożonym różne problemy, które w większości musiał rozwiązywać sam. Nikt nie miał odwagi powiedzieć: potrzebujemy więcej ludzi, więcej pieniędzy, więcej czasu – podsumował Maciej Lasek.

Podkreślał też, że nie tylko ten jeden lot był obarczony wadami organizacyjnymi.
– 7 kwietnia, gdy do Smoleńska leciała delegacja premiera, lecieli z nią młodzi piloci. Żaden z nich nie znał rosyjskiego. Na miejscu napotkali kontrolerów lotu, z których żaden nie znał angielskiego. To nie była wina pilotów. Oni starali się zrobić wszystko jak najlepiej w warunkach, w których pracowali. – To bolesne, że nie potrafiliśmy zapewnić bezpieczeństwa najważniejszym osobom w państwie – spuentował Maciej Lasek.

Po wykładzie z sali padło mnóstwo pytań, na które gość długo odpowiadał, także w kuluarach, już po zakończeniu spotkania. W Andromedzie zebrało się ponad 100 osób.

 

Dr Maciej Lasek – instruktor, pilot doświadczalny. Absolwent Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa na Politechnice Warszawskiej, doktorat w Wojskowej Akademii Technicznej. Pracował w Instytucie Lotnictwa, Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Biegły prokuratury m.in. do wypadku samolotu wojskowego CASA z 2008 r. Członek komisji Jerzego Millera, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Jest wykładowcą na Politechnice Warszawskiej (mechanika lotu, badanie wypadków lotniczych).