Setne urodziny pani Gertrudy

0
268

Wierzę w przeznaczenie – mówi pani Gertruda Klekottko, tyszanka, która 9 sierpnia świętowała setną rocznicę urodzin. – Wierzę, że ono uchroniło mnie, gdy kilka razy ocierałam się o śmierć. Przeżyłam wojnę i widocznie miałam silną psychikę, bo okazałam się odporna na te wszystkie stresy.
W rodzinnej Bydgoszczy pani Gertruda była świadkiem „krwawej niedzieli” w pierwszych dniach września 1939 r. Po tym, jak niemal cudem uniknęła łapanki, zdecydowała się uciec na Mazowsze. Wraz z mężem Pawłem Łaszkiewiczem (żołnierzem AK, w 2008 r. mianowanym na stopień generała) działała w konspiracji. Na Górny Śląsk przyjechała niedługo po zakończeniu II wojny światowej. Przez wiele lat była urzędniczką w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tychach. Pozostała aktywna zawodowo do 75. roku życia.
Trudne lata
Czy to silny charakter i aktywny tryb życia pozwoliły pani Gertrudzie zachować dobrą formę i dożyć imponującego wieku stu lat? Z pewnością nie tylko to. – Zajmowałam się też sportem, uprawiałam lekkoatletykę, łucznictwo, strzelectwo i wioślarstwo – opowiada pani Gertruda. – Udało mi się zdobyć srebrną odznakę strzelecką.
– Mama zawsze dbała o siebie, zawsze była elegancka, zachowywała świetną figurę – mówią dzieci pani Gertrudy, Adam Klekotko i Hanna Jędryczka.
– Zawsze korzystałam z kulturalnych rozrywek – dodaje jubilatka. – Uwielbiałam teatr, operę i operetkę. Kino mniej, ale też od czasu do czasu. Bardzo dużo czytałam. Trochę paliłam. ale gdy przechodziłam na emeryturę, przestałam. Lubię kawę, ale teraz piję już tylko bezkofeinową.
Zdaniem pani Gertrudy, trudne lata wojenne przetrwała dzięki silnej psychice. – W Bydgoszczy przeżyła łapankę – opowiada. – Byłam w kościele. Ksiądz po odprawieniu mszy zszedł do zakrystii, ale zaraz wrócił i powiedział „proszę nie wychodzić, na ulicy jest łapanka”. Wszyscy zaczęli chować się gdzie tylko się dało: między ławkami, na ambonie w konfesjonałach, za ołtarzem. Po chwili weszli niemieccy żołnierze i wszystkich wyciągali. A ja siedziałam w ławce i coś mówiło mi „siedź spokojnie, nie ruszaj się”. Dwóch żołnierzy przeszło obok mnie. Nie zwracałam na nich większej uwagi, żeby ich nie prowokować, ale musieli mnie widzieć. Jednak przeszli obok i wyszli z kościoła. Potem wrócili, żeby jeszcze raz mi się przyjrzeć. Ale poszli, zostawili mnie.
W konspiracji
Jednak po tym wydarzeniu pani Gertruda nie czuła się już bezpiecznie w rodzinnym mieście. Bydgoszcz znalazła się na terenach wcielonych do Rzeszy. Z załatwionymi fałszywymi dokumentami postanowiła przedostać się do Generalnej Guberni. – Nim dojechałam do Warszawy, na granicy Rzeszy i Generalnej Guberni pociąg stanął. Weszło dwóch gestapowców i sprawdzili mi bilet. Zorientowali się że jest fałszywy i kazali mi opuścić pociąg. To była północ, ja wyszłam na małą stacyjkę, słabo oświetloną i pustą. W pobliży stacjonowali niemieccy żołnierze. Spoglądali na mnie, zaczepiali. Przeżyłam koszmarną noc. Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się kolejarz. Mówił po polsku. Zapytał dokąd jadę, w jakim celu. Zaofiarował mi pomoc, przeprowadził mnie przez punkt kontrolny na peron, z którego odjeżdżał pociąg do Warszawy. I tak, dzięki jego pomocy udało mi się szczęśliwie dotrzeć do Warszawy, a potem do Grójca, do brata.
W 1941 r. pani Gertruda wyszła za mąż za Pawła Łaszkiewicza, zasłużonego pułkownika AK w czasach okupacji. W Radzyniu Podlaskim razem prowadzili działalność konspiracyjną. – Siedzieliśmy jak na wulkanie – opowiada Pani Gertruda. – Któregoś dnia przyszedł rozkaz, że jest niebezpiecznie i żeby ewakuować żony i rodziny (działaczy Państwa Podziemnego – przyp. SW). Ja wyjechałam z córką do Grójca, a mąż w 1944 r. dostał się w ręce sowietów. Wywieźli go 2 tysiące kilometrów na wschód. Uciekł i dotarł do Polski, był współzałożycielem WiN-u i ukrywał się właściwie do końca lat 50. Potem był inżynierem w Katowicach. Ale nasze drogi się rozeszły, wojna rozbiła nasze małżeństwo.
W Tychach
Pani Gertruda ponownie wyszła za maż. Wraz z mężem przyjechała do Mikołowa, gdzie on podjął pracę w sądzie, jako adwokat. W 1961 r. przenieśli się do Tychów. – Myślę, że to jest już mój ostatni przystanek życia – mówi.
Chociaż wzrok nie pozwala jej już czytać (nad czym pani Gertruda ubolewa), wciąż chętnie słucha radia, interesuje się polityką. Zawsze chodzi na wybory.
– Nie mam już wielkich planów na przyszłość – mówi jubilatka. – Jestem w otoczeniu kochającej rodziny. Przeznaczenie podyktuje mi, jak długo jeszcze mam żyć.
Na zdjęciu: Czcigodna Jubilatka z córką i synem oraz wiceprezydentem Tychów, Miłoszem Stecem (z prawej), który złożył jej życzenia w imieniu włodarzy miasta.
Fot. Sylwia Witman