TT: Trudny żywot poetów

0
55

Stanisław Sojka wystąpił niedawno w Teatrze Małym z autorskim projektem Krzysztofa Kobylińskiego „The Orchestra”. Podczas koncertu zagrali także: Orkiestra Kameralna Miasta Tychy AUKSO, zespół Krzysztofa Kobylińskiego KK Pearls oraz kolumbijski gitarzysta Edi Sanchez. Stanisław Sojka zaśpiewał razem z izraelską sopranistką Reut Rivką Shabi, która zachwyciła swym śpiewem tyską publiczność. Koncert odbył się w ramach gliwickiego PalmJazz Festiwal. Do Tychów artyści przyjechali na zaproszenie Miejskiego Centrum Kultury w Tychach.
***
Rozmowa ze Stanisławem Sojką
TT: To zdaje się nie pierwsza Pana współpraca z Markiem Mosiem?
Stanisław Sojka: Pierwsza nie jest, chociaż dopiero raczkujemy. Długo rozmawialiśmy przy okazji różnych spotkań i chcielibyśmy coś wspólnie zrobić. Być może stanie się to w przyszłym roku. Niedawno zagraliśmy pierwszy wspólny koncert z Orkiestrą Kameralną Miasta Elbląg. Ta współpraca zaczyna się realizować.
Ale podczas dzisiejszego koncertu (28 listopada w Tetrze Małym – przyp. red.) ja i Marek jesteśmy gośćmi. To jest koncert kompozytorski Krzysztofa Kobylińskiego, pianisty i animatora muzycznego, który ma talent do spotykania ludzi bardzo utalentowanych, jak sopranistka Reut Rivką Shabi, która dziś zaśpiewa. Ja jestem tutaj częścią maszyny .
Jednak to Pana twarz zachęcała z plakatów do przyjścia na ten koncert. Jest Pan artystą bardzo znanym, mimo że mało kto zna Pana twórczość głębiej. Każdy wie kim jest Stanisław Sojka ale większość zna tylko kilka największych przebojów.
– Bo nie można znać czegoś, czego się nie bada, nie zgłębia. A ja pracuję już od ponad 35 lat. Byłem już w rożnych sytuacjach. Bywałem bardzo popularny, bywałem mniej. Ale popularność to nie jest to samo co sława.
Ja po prostu niezwykle szanuję swoją pracę, świetnie się w niej realizuję, poza tym przez tych ponad 30 lat dużo się nauczyłem. Można powiedzieć, że wciąż robię to samo, tylko że mniej się męczę.
Czy jest Pan przede wszystkich muzykiem jazzowym, czy po prostu muzykiem otwartym na wszelkie gatunki?
Jestem otwartym muzykiem jazzowym. Jazzowym dlatego, że jest mi bardzo bliska formuła improwizacji. Słabo fiksuję frazy, bardzo trudno jest mi powtórzyć, identycznie zaśpiewać frazę z wczoraj. Ja jej po prostu nie pamiętam, pamiętam tylko osnowę, mianownik, coś co jest konstrukcja stałą. Ta improwizacja oraz nerw, puls, to że muzyka jest w ruchu – to najbardziej mnie w jazzie zawsze pociągało. Ale zanim zafascynował mnie jazz byłem bardzo mocno zaangażowany duchowo w muzykę barokową, zwłaszcza w Bacha. W latach szkolny Bacha grałem pasjami, uwielbiałem to, mimo, że nie było to łatwe, bo Bach pisał dość trudno na skrzypce. To jednak była fascynująca przygoda. Ta motoryka Bacha, który po wiekach stagnacji z powrotem puścił muzykę w ruch – to w jakiś sposób dotrwało do XX wieku.
W ostatnim czasie dużo Pan komponuje do poezji, do tekstów wielkich poetów. Był Miłosz, ostatnio Leśmian…
Jakiś czas temu odkryłem, że muzyka w bardzo sprawny sposób potrafi rozpowszechnić słowo poetyckie. Jest jego dobrym nośnikiem, jeżeli dobrze się jej użyje. Okazało się, że mogę przenosić te idee, myśli i refleksje szerzej. A poeci wśród artystów mają najtrudniejszy żywot.
Dlaczego?
Bo bardzo trudno jest nakłonić kogoś żeby kupił książkę, otworzył ja potem, wczytał się i czytał ze zrozumieniem. To trudniejsze niż na przykład słuchanie muzyki lub uczestniczenie w tańcach.
Jest Pan miłośnikiem poezji?
Tak jestem czytelnikiem i miłośnikiem, chociaż nie mógłbym się nazywać znawcą.
Pańskie autorskie teksty – to też jest poezja. Dotykał Pan zawsze rzeczy najważniejszych, fundamentalnych: poszukiwania sensu, miłości, nadziei, zagubieniu. Czy potrafiłby Pan w ogóle zająć się innym tematami jako artysta? Czy może zadaniem sztuki jest właśnie mówić o tym co najważniejsze?
Nie wiem co jest dokładnie zadaniem sztuki. Ja wierzę, że sztuka ma podnosić na duchu, przynosić człowiekowi ulgę, dodawać otuchy. Natomiast co do treści, to rzeczywiście bardzo wcześnie wiedziałem, że nie ma co śpiewać duperel, czegoś czego musiałbym się później, za 20 lat wstydzić. Pisałem pieśni dla siebie i pisałem je zawsze z myślą o tym, że będę mógł je zaśpiewać mając 40 czy 50 lat.
Skąd taka dojrzałość u młodego człowieka?
To wychowanie, środowisko, wszystko co mnie ukształtowało do samego początku.
A czy sztuka przynosi to ukojenie i otuchę tak samo twórcy jak odbiorcy?
Ja postrzegam to co robię jako służbę. Jestem w pracy. Jestem rzemieślnikiem, dobrym fachowcem. Zdarzają mi się oczywiście chwile ekstatyczne, zazwyczaj wtedy, kiedy przychodzi mi na myśl jakiś motyw, który zaczyna pęcznieć, rozbudowywać się i przeradzać w coś, co się nazywa utworem. To jest moment rzeczywiście niesamowity i nie jest on zbyt częsty.
Ale co najmniej tak samo ekscytuje mnie codzienność muzyka. To że gram. Jestem muzykiem czynnym, dosyć dużo koncertuję, jestem praktykiem. Mam różne zadania. Czasami, jak dzisiaj, jestem częścią pewnej całości. Czasami sam jestem kapelmajstrem, czasami wykonuję rzeczy nie swoje. Ale to zawsze jest ciekawe, bo każe mi inaczej myśleć i uruchamiać pokłady, których nie uruchamiałem robiąc swoje.
Czy jest w planie kolejna Pana autorska płyta?
Pisze się. Nie pisałem długie lata, od jakichś dwóch lat znów piszę, co nie znaczy że już napisałem. Taka płyta będzie, ale nie jestem w stanie powiedzieć kiedy. Teraz czekają na wydanie inne rzeczy, bardzo ciekawe i dobre. Autorska płyta – może za rok.