Najważniejsze pytanie

0
46

Zadajemy sobie w życiu kilka ważnych pytań. Te pytania się nie zmieniają, bez względu na to gdzie i kiedy żyjemy. Jest jednak, moim skromnym zdaniem, jedno pytanie najważniejsze. Pytanie, które powinien sobie zadać człowiek wierzący, w tym przypadku wierzący w Chrystusa: co, jeśli Chrystus nie zmartwychwstał?
A za tym idą kolejne. Jeśli zmartwychwstał, to jak będzie z nami? Gdzie się znajdziemy, w piekle czy niebie, a może w czyśćcu. Co z ciałem, co z duszą? I kiedy zmartwychwstaniemy? Czy wtedy kiedy nastąpi koniec świata i przyjdzie nam stanąć na Sądzie Ostatecznym? Z jednego najważniejszego rodzi się kilka nie mniej ważnych.
Dzisiaj, w XXI wieku, nadzieja na życie w przyszłym świecie w wielu z nas budzi wątpliwości. Przez długi czas byliśmy przekonani, że to co jest tu na ziemi, to co przeżywamy, to tylko czas oczekiwania na inne, lepsze życie tam, w niebie. Tutaj mamy swoisty czas próby. Musimy tak żyć, aby zasłużyć sobie na nagrodę. Jeśli nie, to czeka nas kara. I to wieczna. Można się z tym zgodzić. Wszak żyć zgodnie z Dekalogiem, sumieniem, starać się o to, by mnie i innym żyło się lepiej, czynić świat bardziej sprawiedliwym – to postawa godna uznania, szacunku. No i my się lepiej czujemy. Ale jeśli ktoś myśli tylko o tym innym świecie, ten może dojść do innego wniosku. Po cóż się trudzić, zmieniać cokolwiek, naprawiać? Myślimy tylko o bliższym lub dalszym końcu świata i powtórnym przyjściu Jezusa. A przecież chrześcijanin powinien mieć poczucie odpowiedzialności za świat. Między przyszłością świata a wiarą w ostateczne życie, jest ścisły związek. Można żyć teraźniejszością, widzieć nie tylko zły świat, który zdaniem wielu zasługuje tylko na potępienie. Można, jeśli się jest chrześcijaninem, mieć nadzieję, że życie w miłości do Boga i ludzi oznacza życie spełnione. Uwaga skoncentrowana tylko na sobie, to przegrana. Takie niby proste, ale przecież każdy z nas wie, że przeżyć dzień bez złamania choćby jednego z przykazań to rzecz arcytrudna, jeśli nie niemożliwa. A co dopiero całe życie.
Eschatologia (nauka o wydarzeniach ostatecznych) mówi, że jeszcze w momencie śmierci mamy szanse na zmianę decyzji. Odrzucamy Boga – wtedy wybieramy piekło – albo idziemy za Nim. Z tego jasno wynika, że po śmierci już nie mamy żadnego wyboru. Zbawieni możemy zostać tylko w czasie życia. Jak to się ma w takim razie do słów, że Chrystus jest Panem „umarłych i żyjących”. Ci, co już umarli, nie podlegają Jego panowaniu i zbawczej mocy „zwycięzcy śmieci, piekła i szatana”? Zstąpił do piekieł, aby nas uratować, wyzwolić. Mowa jest o „duchach zamkniętych w więzieniu nieposłusznym”. W tym samym tekście wspomniano, że „umarłym ogłoszona została dobra nowina”. To dla mnie, laika, oznacza, że jest nadzieja dla wszystkich umierających. Także tych nieposłusznych. W Apokalipsie wyraźnie jest powiedziane – drzwi otwarte dla każdego. Bo co z tymi, którzy nie znają Chrystusa? Z tymi, którzy nie uwierzyli w Jego słowa, Ewangelie? Czy nasze zbawienie, czas zbawienia, to tylko czas na ziemi? Tak przynajmniej można odczytać to, co mówi eschatologia. A może ma rację św Augustyn, który uważał że jedni z nas są skazani od początku na życie wieczne, a inni na wieczne potępienie. Jedni mają łaskę zbawienia, inni nie. To, w potocznym rozumieniu, oznaczałoby, że nie mamy żadnego wpływu na to, czy zostaniemy zbawieni czy też nie. Wniosek z tego płynący nie jest pozytywny. I kolejne pytanie: co zbawia? Wiara czy uczynki? No i co naprawdę mają zrobić ci z nas, którzy nie otrzymali daru łaski? Agnostycy, ateiści, chociaż tak naprawdę nigdy jakoś dotąd nie spotkałem prawdziwego ateisty, powołują się właśnie na ów brak łaski wiary. Możemy odrzucić Boga. Mamy wolną wolę. To ja decyduję. To przecież my ludzie, czynimy zło na tym świecie. Paul Evdokimov pisał o ludzkiej wolności, która sama warunkuje swój los. Nie jesteśmy zmuszeni do tego aby kochać. Ale.. Jak to jest, że częściej napotykam słowa, przypowieści, mowy o odmowie człowieka, a zapomina się o słowach Jezusa, które dają nam nadzieję na łaskę, np. 99 owiec. Warto też pamiętać, że nasza wolność mimo wszystko jest też ograniczona, bo owszem – warunkujemy swój los, ale jednak nie zawsze i nie wszędzie. Nie wybieramy gdzie i kiedy się rodzimy, w jakiej rodzinie.
Mamy w Biblii dwa odmienne poglądy eschatologiczne. Tradycja hebrajsko-biblijna – w olbrzymim skrócie, nie wdając się w szczegóły- sprawiedliwi i grzeszni trafiają do Szeolu, krainy zmarłych. Tam oczekują na koniec świata. W tym dniu sprawiedliwi mają nowe życie, grzeszni zaś zostają opuszczeni przez Boga. Tradycja grecko-platońska – śmierć to podział duszy i ciała. Ciało ginie, dusza jest nieśmiertelna. W dniu ostatecznym dusze otrzymują ciało. Dusze grzeszników dalej cierpią. Dzisiaj wydaje się, że dalej jesteśmy raczej świadkami koncepcji grecko- platońskiej. A przecież dla wielu z nas duch, dusza i ciało jedną stanowią całość. Każda z tych części istoty stanowi o naszym człowieczeństwie. To dar Boga- cielesno- duchowa natura. Mamy jedną wizję – powtórne przyjście Chrystusa nastąpi na końcu dziejów. Kiedy? Nie wiemy. A przecież miał przyjść jeszcze za życia pokolenia do którego przemawiał, nauczał. Stąd też biorą się np. problemy św Pawła. Przecież sąsiad tych, którym mówił o rychłym przyjściu Mesjasza, za ich życia, zmarł. Ostrożniejszy Franz Kafka pisał iż Mesjasz przyjdzie dzień później. Jakby jednak nie było, w tej wizji umrzemy i będziemy oczekiwali, być może długo na Jego przyjście. To czas między śmiercią a zmartwychwstaniem. To jest wizja która nas, mnie przeraża.
Jest też inna wizja. W tym świecie, po śmierci nie ma już przecież czasu ziemskiego. Już bowiem w chwili śmierci spotykamy się z Chrystusem. W tej wizji nie ma sądu, spowiedzi wobec nieprzebranych tłumów. Leszek Kołakowski w jednym z tekstów wspominał o tym, że nie wyobraża sobie takiej spowiedzi wobec tych niewyobrażalnych tłumów. Ile by to zresztą miało trwać? Gdzie, na jakim obszarze by się ten sąd toczył? I jak to, wszyscy by byli świadkami moich grzechów, win? To są być może tylko nasze wyobrażenia. Ludzkie. Według niektórych teologów, już w chwili śmierci zmartwychwstajemy. Zdaniem Karla Rahnera, jednego z najwybitniejszych teologów katolickich, stan pośredni między śmiercią a czekaniem na zmartwychwstanie, to nieszkodliwa mitologia. I nikt, kto wierzy w zmartwychwstanie w momencie śmierci, nie jest na bakier z wiarą. Ta koncepcja ostro była krytykowana przez J. Ratzingera i Kongregację Nauki Wiary. Ich zdaniem zmartwychwstanie nastąpi wtedy, kiedy skończy się cierpienie ludzi tutaj na ziemi i kiedy wszyscy zmartwychwstaną.
Czy ci, którzy opowiadają się za piekłem, są sobie w stanie wyobrazić, lub wytłumaczyć nam, jak można się cieszyć z życia wiecznego, gdy w tym samym czasie ich najbliżsi, przyjaciele w piekle przeżywają męki? Czy myśl o tym, że Bóg kogoś skazał na wieczne potępienie, nie poniża Boga? Boimy się śmierci. To naturalne. Jak to, odejdę, a tu coś dalej się będzie beze mnie toczyło? I dlaczego to tak krótko trwało? To życie, jakiekolwiek by ono nie było. Trzeba bardzo mocnej wiary, nadziei, aby się nie bać. A z wiarą różnie bywa. Jak mówił Czesław Miłosz: jednego dnia wierzę, innego nie. Strach przed nicością, piekłem, ciemnością. Może i wieczną samotnością? Bo tak zostaliśmy nauczeni, taką nam wizję przedstawiano. Do dzisiaj pamiętam te obrazy w kościele: piekło, jakieś kotły, ogień. I te kazania, pełne gróźb, ostrzeżeń przed tym, co czeka tych, którzy zapominają o Bogu, przykazaniach, wierze. Jak można wierzyć w to, że kogoś z nas Bóg chce skazać na wieczne męki? Błądziliśmy i błądzić będziemy, ale nie wyobrażam sobie, że kogoś, kto szukał Boga, nie starał się być na Jego wzór i podobieństwo, On skazuje, odrzuca. Innymi słowy, wierzę w to, że piekło jest puste. Jeśli wierzymy w Zmartwychwstanie Chrystusa, to Nowa Pascha jest dla nas nadzieją. A jeśli nie zmartwychwstał?
Fiodor Dostojewski w jednym z listów napisał: gdybym miał wybierać między prawdą a Chrystusem, to wybieram Chrystusa. Cudowne wydarzenia to wyłącznie sprawa wiary, tu metody historyczne niczego nie mogą rozstrzygnąć, nie mogą także dowieść cudu zmartwychwstania Jezusa.