Śląskie mikrokosmosy

0
124
fot. Artur Pławski

W czwartek 23 listopada w siedzibie Muzeum Miejskiego w Tychach odbyło się spotkanie z Kamilem Iwanickim – autorem książki „Familoki. Śląskie mikrokosmosy”, która ukazała się miesiąc temu.

Iwanicki jest silesianistą, czyli absolwentem tzw. studiów śląskich – Podyplomowych Studiów z Wiedzy o Regionie na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. To pomysłodawca i współtwórca projektu Familoki, który pierwotnie funkcjonował głównie w sieci, zrzeszając pasjonatów śląskiego dziedzictwa i folkloru. Jego praca badawcza skupia się na koloniach robotniczych, które traktuje jako swoisty klucz do opowieści o życiu codziennym, tradycjach i zwyczajach mieszkańców tzw. ceglanych domów. Swoją pasją dzieli się z innymi podczas spacerów po osiedlach robotniczych, ponieważ jest też przewodnikiem.

Wydarzenie towarzyszyło wystawie Tyskiego Klubu Fotograficznego KRON. Śląsk 1978-1983, którą można oglądać do 5 stycznia 2024 r. w siedzibie muzeum.

– Zdjęcia, które zamieściłem w książce, w tym właśnie fotografie członków KRONu, pozwalają lepiej zrozumieć tamten świat, którego już praktycznie nie ma. To świat, który został pochłonięty albo przez szkody górnicze, albo poprzez czyjąś świadomą decyzję, jak było w przypadku kolonii Kaufhaus w Rudzie Śląskiej – mówił Kamil Iwanicki. – Zdjęcia i książka mają być świadkiem, pamiątką po tym mikroświecie, który zniknął.

Familoki od A do Z

W czasie czwartkowego spotkania, które poprowadziła dyrektorka muzeum Aleksandra Matuszczyk, familoki zostały „rozebrane na części pierwsze”. Mowa była zarówno o aspektach technicznych budynków, materiałach, których używano przy budowie, czy ich położeniu w pobliżu kopalń, hut i fabryk, jak i o mieszkańcach. Wspólna toaleta na piętrze, ogródki,  które stanowiły ośrodek popołudniowego życia, a nawet choroby wywołane przez zanieczyszczenia powietrza. W końcu problemem było nie tylko osadzanie się ich na roślinach i oknach, ale przede wszystkim w płucach mieszkańców. Mówi się o pylicy, ołowicy i innych chorobach układu oddechowego, ale zdecydowanie za rzadko wspomina się o tym, jak niebezpieczne było to dla młodego, rozwijającego się organizmu.

– Idea tworzenia wręcz samowystarczalnych kolonii robotniczych od XIX do połowy XX wieku była prosta. Musiał być zakład pracy, domy dla pracowników i ich rodzin, a także pozostałe elementy – gospoda, sklepy, rzemieślnicy. Miało być tanio w utrzymaniu i wszędzie blisko. Dom składał się zwykle z kuchni i izby, a także drugiego pokoju, „od święta”, do którego nie wpuszczano dzieci. Oprócz tego lokatorzy mieli komórki i chlewiki. Charakterystyczne były wspólne toalety na piętrze. Ważny był ogródek, który miał służyć w wolnym czasie – wymieniał autor książki.

Życie w familokach toczyło się w swoim tempie. Mikrospołeczności tworzyły własne rytuały, jak niedzielne kąpanie się, wspólne kiszenie kapusty, czy hodowanie gołębi. Większość potrzeb można było załatwić na miejscu, stąd kolonie robotnicze można nazwać mikrokosmosem.

­– W historii, którą opisał Kamil, bardzo mocnym wątkiem jest czas, w którym świat stworzony niejako „dla” kopalń i fabryk, zaczął być przez nie same niszczony i zabierany. To domy, które są dosłownie krzywe przez szkody górnicze, to zapadająca się ziemia i krajobraz, który nie tylko na zdjęciach był czarno-biały – powiedziała Aleksandra Matuszczyk.

Śląska spuścizna

Nieodłącznym elementem życia na tej „czarnej ziemi” były bajki i legendy. Na stałe weszły do katalogu „śląskości”, stały się czymś co znamy od dziecka. W końcu kto z nas, mieszkających na Śląsku, nie słyszał o beboku, czy utopku lub zmorze.

­– Moda na folklor i powrót do korzeni jest faktem. Oswajamy różne elementy z przeszłości, przetwarzamy na swój sposób – stąd na przykład w wielu miejscach w Katowicach spotkać można małe posągi beboków – zaznaczył Kamil Iwanicki.

Dawne kolonie robotnicze stają się także miejscem spotkań i spacerów. Mowa przede wszystkim o katowickim Nikiszowcu, który odwiedzany jest nie tylko w czasie Jarmarku u Babci Anny, czy corocznego jarmarku bożonarodzeniowego.

– Pielęgnowanie pamięci jest niezmiernie ważne. Pozostaje kwestia, co zrobić z naszym dziedzictwem w postaci familoków. Rewitalizować, zostawiać, burzyć? Może pozwalać zarosnąć, jak na postapokaliptycznym obrazie? W Polsce raczej przeważa podejście dosyć poważne. Lubimy tworzyć muzea, czy zabytki, do których najlepiej się nie zbliżać. Na zachodzie jest trochę inaczej – mówił Kamil Iwanicki. ­– W Niemczech odnajdziemy przykłady takich miejsc, które są zabezpieczone, ale „żyją swoim życiem”, trochę zarastają zielenią, gdzieś pomiędzy buduje się kawiarnie, boiska.

Dyrektorka muzeum Aleksandra Matuszczyk przypomniała o funduszach europejskich, które pozwalają na rewitalizację takich miejsc: – Przychodzi czas, kiedy jakiś świat się kończy i możemy dać mu nowy wizerunek – powiedziała.

„Piąta strona świata”

Książka Iwanickiego jest owocem niesamowitych zasobów wiedzy i godzin pracy, za którą musi stać ogromna pasja.

– Nigdy nie mieszkałem w familoku, ale od dziecka interesowałem się lokalną historią. I tak od dzielnic, przez miasto, doszedłem do momentu, w którym dostrzegłem coś, co nas jako Ślązaków wyróżnia. Prawdziwość tej ziemi odnalazłem w familokach. Dla mieszkańców Śląska ten krajobraz i zwyczaje są normalne, dopiero postawione w kontraście z innymi miejscami na mapie okazuje się, że może to być niego egzotyczne. Na podstawie budowania takich kontrastów zaczyna się dostrzegać, jak bardzo wpływa na nas tożsamość lokalna.

Na koniec spotkania przyszedł czas na dzielenie się swoimi przemyśleniami i obawami na temat przyszłości takich miejsc. Kamil Iwanicki postanowił także oprowadzić zgromadzonych po wystawie fotograficznej członków KRONu i opowiedzieć o miejscach, które uwiecznili artyści. Spotkanie zrealizowano w ramach cyklu „Dom jest jak człowiek” i z familokami tak właśnie jest – to domy, które żyły i będą tak długo, jak będziemy o nich pamiętać.