Sen zaczyna się ziszczać – film tyszanina trafił do kin

0
1834
Aleksander Krzystyniak. Fot. Artur Wower.

Aleksander Krzystyniak jest absolwentem I LO w Tychach ale, co ciekawsze, również Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego na kierunku Realizacja obrazu filmowego, telewizyjnego i fotografia. Co jeszcze ciekawsze, w ubiegłym tygodniu w kinach w całej Polsce odbyła się premiera „Życie w błocie się złoci” – pierwszego pełnometrażowego filmu na koncie tyszanina.

Aleksander już jako młody chłopak przejawiał dużo większe zainteresowaniem fotografią i filmem, niż jego rówieśnicy. Spory w tym udział miał jego dziadek, który ofiarował mu analogowy aparat fotograficzny. Kilka lat później, gdy pojawiły się pierwsze tanie kamery cyfrowe, razem z kolegami z liceum postanowili nakręcić film. – Pani Joanna ZabłockaSkorek, która uczyła wychowania o kulturze, zaproponowała nam, że jeżeli ktoś czuje się na siłach, to zamiast pracy pisemnej może nagrać film – wspomina Aleksander. – Był to film fabularny, a jakże! Tyle tylko, że rekwizyty były z kartonu, krew z sosu pomidorowego i trwał niecałe 10 minut. Ale był. Doskonale pamiętam „premierę”. Wzięło w niej udział około 200 uczniów. Zauważyłem wtedy, że to „dzieło” wzbudzało wśród moich kolegów prawdziwe emocje. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się we mnie myśl, że chciałbym w taki sposób zarabiać na życie. Rodzice raczej widzieli mnie w roli lekarza, a ja wtedy, na tej sali zrozumiałem, że chcę poruszać ludzi emocjonalnie obrazem. Dawać im magię kina – wspomina Aleksander.

Idea została zainstalowana i zaczęła nabierać rozpędu. Młody jeszcze Olek dość często rozważał, czy bardziej widzi się na krześle reżysera, czy jednak z kamerą w rękach. – Musze przyznać, że długo się nad tym zastanawiałem. Reżyser nadaje całemu przedsięwzięciu charakter, wizję i ton. Cały zespół w jego rękach jest narzędziem i tworzywem. Jednak bardziej mnie ciągnęło do kamery. Chciałem decydować o tej części produkcji filmowej, być reżyserem ale obrazu. Postanowiłem zdać do szkoły filmowej. Wówczas wydawało mi się to takie proste – śmieje się Aleksander Krzystyniak.

Udało się dopiero za trzecim razem, a przyznać trzeba, że zdawał symultanicznie do szkoły w Łodzi i Katowicach, aby zwiększyć swoje szanse. Zadanie samo w sobie było bardzo ambitne, gdyż rokrocznie kandydatów zgłaszało się pand stu, miejsc natomiast było nie więcej niż 10. – Kiedy czegoś naprawdę chcę, to potrafię być bardzo zdeterminowany. Gdy nie dostałem się za pierwszym razem, poszedłem do prywatnej szkoły, aby nie tracić czasu. Cały czas poszerzałem swoją wiedzę o filmie i o zawodzie operatora. Kiedy się w końcu dostałem, poczułem, jakbym złapał pana Boga za nogi. Znalazłem się w gronie kilku najlepszych kandydatów, sen jakby zaczął się ziszczać. Teraz mnie to trochę bawi, bo gdy otrzymałem dyplom i zamknęły się za mną drzwi uczelni… zrozumiałem, że trzymać się mogę tylko siebie i swoich umiejętności. Studia w filmówce to nie jest żaden Święty Graal, jak mi się wtedy wydawało. Wielu utalentowanych operatorów, którzy nakręcili wybitne filmy, nigdy żadnej szkoły nie skończyli, zaś z drugiej strony wielu absolwentów przepadło bez echa. Miałem zatem dyplom i trochę wiedzy, ale też ogromny zapał do działania, miałem też kolegów ze studiów, a co za tym idzie siatkę tak zwanych kontaktów. Miałem zatem wszystko przed sobą.

Jeszcze na studiach Aleksander brał udział w praktycznie każdym projekcie, jaki był w jego zasięgu. Odnajdywał się w etiudach studenckich, krótkich filmach fabularnych, ale też dokumentalnych. Pełnił rolę wózkarza, współpracownika od scenografii, scenarzysty, asystenta kamery, oświetleniowca, montażysty, producenta obrazu, dźwiękowca reżysera, korektora barw i, co nie powinno dziwić, odpowiadał za zdjęcia. Pierwszy większy angaż otrzymał od TVN do pracy przy serialach m.in. „Papiery na szczęście” czy „Bunt”. Po obyciu z planem filmowych wyjechał do Warszawy, gdzie zaangażował się w projekt na zasadzie zastępstwa. Tam asystent kamery zapytał go, czy nie chciałby z nim zrobić pełnego metrażu, jako autor zdjęć.

– Jak się okazało, złożył scenariusz do Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej i dostał dofinansowanie. Zaczęliśmy zdjęcia ponad rok temu, a w ubiegłym tygodniu odbyła się ogólnopolska premiera. Przede wszystkim zależało mi na tym, aby obraz wyglądał, jakby był kręcony starymi obiektywami. Film traktuje o trudach życia w biednych blokowiskach. Już sam obraz powinien być szorstki, aby całość była spójna. Wybrałem obiektywy, które mają wszystkie błędy, jakich nie powinny mieć obiektywy filmowe. Chciałem ten sytuacyjny brud pokazać już w obrazie. Myślę, że to się udało. Wszystkich chcących sprawdzić, jak film prezentuje się na srebrnym ekranie, zapraszamy do sieci kin Helios (np. w Katowicach).

Odsyłamy również do mediów społecznościowych Aleksandra Krzystyniaka, gdzie zamieszczone są inne jego prace, oraz na stronę aleksanderkrzystyniak.com