Twoje Tychy: Tylko nie mówcie moim dzieciom…

0
547

Miejsce, gdzie przy ul. Jaśkowickiej koczują bezdomni, zasłaniają od ulicy i pobliskich domów hałdy ziemi. Trzy szałasy, zbite ze starych drzwi i dykty, osłonięte zostały foliami i kocami. Między nimi – pozostałości po ognisku, obok dwa wózki dziecięce, plastikowe butelki, puszki, krzesła… Dochodzi godz. 21.50, kiedy na miejsce przyjeżdża patrol Straży Miejskiej i Policji.
Tyscy strażnicy miejscy i funkcjonariusze policji, w tym dzielnicowi, na bieżąco sprawdzają miejsca, gdzie przebywają bezdomni. Robią to także po interwencjach mieszkańców. Teraz jednak przeprowadzają coś w rodzaju spisu bezdomnych. Patrole odwiedzają miejsca, gdzie koczują osoby bezdomne lub gdzie najczęściej przebywają i wypełniając ankiety, informują o noclegowni, pomocy ze strony MOPS, a bywa, że sami udzielają doraźnej pomocy.
7 lutego w takich mieszanych patrolach uczestniczyli dziennikarz i fotoreporter „Twoich Tychów”, a do miejsc, gdzie zazwyczaj znajdują się osoby bezdomne wyjechali: st. strażnik Piotr Rydz i aspirant Jarosław Niemiec oraz mł. insp. Krzysztof Myczka i posterunkowy Waldemar Głąb.
Patrole z ankietą
– W ankiecie, oprócz danych personalnych, są m.in. pytania o ostatni meldunek, przyczyny bezdomności, sytuację rodzinną, o to czy osoba korzysta z pomocy MOPS, a jeśli chce podać – także z czego się utrzymuje, itd. Proponujemy także wizytę w noclegowni, jednak rzadko kto się zgadza – mówi mł. insp. Krzysztof Myczka.
Koczowiska
Miejsca przebywania osób bezdomnych się zmieniają, choć jest kilka takich, gdzie niemal zawsze można ich spotkać, m.in. przy ul. Jaśkowickiej, ul. Lokalnej, czy pod wiaduktem na ul. Mikołowskiej. Kiedyś przychodzili na dworzec PKP, nocowali w zburzonych dziś budynkach w Żwakowie, w lesie za DK 1. Bezdomni koczują też w śmietnikach i niektórych blokach, zwłaszcza tych wysokich.
Matki i dzieci
Godzina 21.50, ul. Jaśkowicka. W dwóch szałasach śpią dwie kobiety, w trzecim – dwóch mężczyzn. Zofia* miała męża i dzieci. Oboje pracowali w hucie Łaziska, ale zostali zwolnieni, potem mieszkała w szklarni w Orzeszu… Mąż zmarł, z dziećmi nie utrzymuje kontaktu.
– 11 lutego, będę miała 66 lat – mówi i z trudem wygrzebuje się spod sterty kołder i jakichś łachmanów. – Jesteście z policji? Idźcie sobie i zostawcie mnie w spokoju. To moje życie. A dzieci za mnie nie zapłacą. Z czego żyję? Zbieram różnie rzeczy, ale nie żebrzę. Renta może by mi się należała, bo pracowałam chyba z 16 lat?
– Powinna pani wyrobić sobie dowód osobisty, chociaż bez meldunku, potem sprawdzić w ZUS, bo może należą się pani jakieś świadczenia… – mówi asp. Jarosław Niemiec. – Zostawimy pani adres do MOPS.
– A jak się pani czuje, ma pani odmrożenia? Może wolałaby by pani pójść do noclegowni, przeczekać zimę, mróz… – pyta z kolei st. strażnik Piotr Rydz.
– Jaka tam zima? Tu jest ciepło, jak nigdzie – odzywa się z kolei 54-letnia kobieta z drugiego szałasu.
Strażnik wypełnia ankietę:
Wykształcenie – zawodowe i kursy. Od kiedy bezdomna – od 17 lat. Co jest powodem bezdomności? – konkubent mnie wyrzucił. Dzieci? – trzech chłopców. Z czego się utrzymuje? – zbieram co się da. Korzysta pani z pomocy społecznej? – nie. A chce pani? – nie. Dzieci się panią nie mogą zaopiekować? – nie.
– A mam panu powiedzieć o chłopcach, ile mają lat? – dodaje. – Wiem o nich wszystko. Mam kochane dzieci. Tylko niech im pan nie mówi, że tu jestem. Pracowałam 22 lata na suwnicy. Mam papiery, kursy… Cztery razy mi odmówili renty, a jakbym panu pokazała plecy i zwichrowany kręgosłup. Dopóki sobie renty nie wyrobię, nie będę na niczyjej łasce.
Poszukiwany
Kolejny szałas, folia zaczepiona linami, gra radio. W środku – dwóch mężczyzn.
41-letniego Roberta* znają strażnicy i policjanci, bo jest bezdomnym od kilku lat. Razem z Jurkiem* pracowali w przedsiębiorstwie transportu kolejowego. Dawne dzieje.
– Z jakich powodów jest pan bezdomny? – pyta strażnik. – Konflikt rodzinny, alkohol, eksmisja?
– Wszystko niech pan zaznaczy… – odpowiada Robert.
– Sprawdźcie ich obu – łączy się z komendą asp. Jarosław Niemiec i po chwili otrzymuje odpowiedź: – Jerzy jest poszukiwany listem gończym.
Z zatrzymanym patrol jedzie na komendę, my czekamy na drugi patrol…
Do noclegowni
Godzina 23.30, ul. Dąbrowskiego i Orzeszkowej 1.
W 13-pietrowym budynku na Dąbrowskiego nie ma bezdomnych. Na ul. Orzeszkowej wyjeżdżamy windą na 17 piętro, w dół – schodami pożarowymi. Na jednym z wyższych pięter, w niewielkim przedsionku odgradzającym schody od korytarza, śpi Marian*. Policjanci i strażnicy dobrze go znają. Ma 42 lata i jest po udarze.
– Nie mam niepełnosprawności, byłem zarejestrowany w Urzędzie Pracy w Łaziskach, ale nie wiem czy mam ubezpieczenie – mówi. – Jak zachorowałem, żona z jej nowym facetem mnie wyrzucili. Wolała zdrowego, ale już go zdążyła pochować. Mam dwoje dzieci, są jeszcze małe – 12 i 16 lat… Wczoraj pół nocy chodziłem po mieście i dzisiaj ledwo się trzymam na nogach. Chciałem teraz odpocząć, ale wy przyszliście. No to zawieźcie mnie lepiej na noclegownię.
Do godz. 5 strażnicy i policjanci odwiedzili jeszcze kilka miejsc (była jeszcze interwencja w sprawie zakłócania ciszy nocnej oraz zatrzymanie poszukiwanej osoby nieletniej), m.in. na ul. Hubala, Nałkowskiej 21, Edukacji 68, Batorego 28, Jaracza, Husarii Polski, Mikołowskiej (pod wiaduktem) i zebrali kolejne ankiety.
Nikt nie zna dokładnej liczby bezdomnych w Tychach, zresztą ich liczba zmienia się niemal bez przerwy. Mówi się o ok. 150 osobach. Dopiero wypełnienie ankiet i opracowanie na ich podstawie danych, pozwoli bliżej poznać problem bezdomności w mieście.
* Imiona osób bezdomnych zostały zmienione.
Foto: Michał Giel