Mistrz lodowego pływania

0
1380

Pływanie lodowe, czyli odmiana sportu pływackiego w otwartych akwenach przy temperaturze poniżej 5 st. C staje się coraz popularniejsza. Od kilkunastu lat działa International Winter Swimming Association, który co dwa lata organizuje mistrzostwa świata na dystansach od 25 do 1000 metrów oraz Puchar Świata. W Polsce mamy także zawody mistrzowskiej rangi i kilka mityngów pływackich. O rozmowę poprosiliśmy Andrzeja Kowalczyka, który lodowym pływaniem zajmuje się od dwóch lat.

– Kąpiele z Tyskimi Sinicami już panu nie wystarczają?

Andrzej Kowalczyk: Pięć lat temu zacząłem morsować z Sinicami w butach neoprenowych, w czepku, rękawiczkach i z rękami w górze…. Ale po jakimś czasie rzeczywiście zaczęło to nie wystarczać. Systematycznie przesuwając barierę komfortu, zrezygnowałem z butów neoprenowych, rękawiczek, zanurzyłem głowę i od dwóch lat pływam zimą w otwartych wodach. Pływanie lodowe można oczywiście zacząć od morsowania, ale nie jest to regułą. Czołowi zawodnicy w pływaniu zimowym to niekoniecznie entuzjaści morsowania, a pływacy, którzy od wielu lat trenują nazwijmy to klasyczne pływanie. Zamiast morsowania wystarczy im po prostu zahartowanie ciała i… umysłu, bo wchodząc do lodowatej wody w zimie, trzeba pokonać stres i psychiczne bariery. Oczywiście ważny jest ogólny stan zdrowia, ale to podstawa.

– Czy pływanie w takiej wodzie, nie krótkie morsowanie, ale np. pokonanie dłuższych dystansów w ciągu kilkunastu czy ponad 20 minut, nie grozi jakimiś konsekwencjami zdrowotnymi?

AK: Do wszystkiego trzeba podchodzić z umiarem. Są przypadki, że podczas morsowania ktoś za długo jest w wodzie i zamiast czerpać korzyści zdrowotne, mocno wyziębi organizm. Morsowania jest aktywnością bardzo subiektywną, zależy od samopoczucia, dyspozycji dnia, tego czy ktoś się wyspał czy nie. Jednego dnia ta sama osoba może siedzieć w wodzie 3 minuty, innego – 10 minut. Niektórzy morsując, prześcigają się „kto dłużej”. Tak być jednak nie powinno. I podobnie jest z pływaniem. Jak się okazuje, nie każda osoba, która bardzo dobrze pływa w basenie, może bez odpowiedniego przygotowania wystartować w zawodach pływania lodowego i nie każdy, kto morsuje od kilku lat, będzie mógł rywalizować w zawodach pływackich. Ja na przykład nie zapisuję się na dłuższe dystanse niż 250 m, z dwóch powodów. Po pierwsze z uwagi na niski stosunek tkanki tłuszczowej do masy ciała i po drugie – stosunkowo krótki, bo dwuletni staż w pływaniu lodowym. Do tej pory startowałem w 7 zawodach i jestem jeszcze na etapie adaptacji. Każde zawody to dla mnie kolejne doświadczenie. Może mógłbym przepłynąć więcej, może jeszcze kilka długości „basenu”, ale po 250 metrach czuję, że woda jest już tak zimna, że tracę moc, czuję odrętwienie i pewnie musieliby mnie wyciągać z wody ratownicy. Wracając do pytania – nie spotkałem się jeszcze z sytuacją jakiegoś zagrożenia życia z powodu pływania w niskich temperaturach, reanimacji, czy podobnych sytuacji. Jakieś objawy hipotermii sporadycznie się pojawiały przy bardzo długich dystansach, ale nie było coś groźnego. To jest jak z bieganiem – początkujący biegacz nie powinien porywać się długie dystanse, tylko dochodzić do nich stopniowo.

– Od niedawna można spotkań tzw. śnieżne morsy, czyli osoby, które biegają czy spacerują zimą w… letnich strojach.

AK: To jeszcze jeden dowód na to, że ekspozycja na zimno stała się bardzo popularna, a wnika to z faktu, że jest bardzo korzystna dla organizmu. Także wśród Tyskich Sinic jest grupa osób, które zimą regularnie udają się na pierwsze wędrówki po górskich szlakach.

– Ilu jest w Tychach pływaków lodowych?

AK: To się zmienia. Kiedy dwa lata temu startowałem na mistrzostwach Polski w Katowicach, zresztą zdobywając w debiucie złoty medal, pojechałem na zawody jeszcze z jednym kolegą. A w tegorocznych Winter Swimming Cup w Gdyni było już 8 tyszan. Podejrzewam, że w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej.

– Rozegrane przed tygodniem Gdynia Winter Swimming Cup są zawodami rangi mistrzostw Polski i Pucharu Polski. Jak zorganizowana jest ta impreza?

AK: Tory pływackie wydzielone zostały w morzu, na marinie, między pomostami oddalonym od siebie o 25 m. Było bardzo dużo konkurencji – od 25 m do 1 kilometra, w trzech stylach – klasycznym, dowolnym i motylkowym. Najbardziej prestiżowy dystans 1 kilometra najlepsi pokonują w około 12 minut. Były też sztafety i zawody dzieci, w których startowali 10-12-latkowie. W sumie w imprezie wzięło udział ponad 400 zawodniczek i zawodników, nie tylko z Polski, ale także z Niemiec, Austrii, Czech. Przyjechała czołówka pływania zimowego, zawodnicy, który mają zaliczoną już np. „lodową milę” – ekstremalne zawody rozgrywane na Oceanie Arktycznym lub u wybrzeży Antarktydy. Dodam, iż impreza w Gdyni była bardzo dobrze zabezpieczona przez ratowników WOPR, którzy są odpowiednio ubrani i wyposażeni i w każdej chwili mogą pospieszyć z pomocą.

– A pogoda, temperatura?

AK: Woda miała 2 st. C. Dla porównania – zimna woda prosto z sieci, ma teraz, czyli w zimie od 5 do 8 stopni. Zdarzało się wcześniej, że pływaliśmy w temperaturze zamarzania tj. było minimalnie poniżej zera – minus 0,18 stopnia. Z kolei temperatura powietrza w Gdyni wynosiła pierwszego dnia plus 1 st. C, drugiego – minus 2 st. C. Jednak nie niska temperatura jest najgorsza, ale wiatr. A w Gdyni w drugi dzień mocno wiało, co jeszcze bardziej potęgowało odczucie zimna. Kiedy się płynie i wyciąga rękę ponad wodę, od razu odczuwa się różnicę.

– Jest pan zadowolony z tego startu?

AK: Wziąłem udział w czterech konkurencjach i w mojej kategorii wiekowej byłem pierwszy, drugi, trzeci i czwarty, czyli bardzo wysoko. Natomiast w kategorii open zajmowałem miejsca 8-12.

– A co w planach na najbliższe tygodnie?

AK: Wszystko podporządkowuję startowi w mistrzostwach świata, które na początku lutego rozegrane zostaną w Głogowie. Z moich doświadczeń wynika, że nie muszę dużo czasu spędzać w zimnej wodzie, pływać w jeziorze. Przygotowuję się chodząc na basen, mam treningi biegowe, kilka sesji motorycznych, rower spinnigowy. W ogóle okazji do startów nie brakuje. Kiedy zaczynałem pływać, zawodów było jak na lekarstwo, a w 2022 roku w czasie zimowego sezonu jest ich już kilkanaście, a więc praktycznie co tydzień.

– Pierwszą pana pasją były biegi…
AK: I pozostały. Jakiś czas temu sięgnąłem po Koronę Maratonów Polskich – w ciągu dwóch lat ukończyłem maratony w Dębnie, Krakowie, Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu. Wraz z grupą tyskich biegaczy pokonałem Iron Run, czyli zaliczyłem w ciągu trzech dni 9 biegów – górskich, ulicznych, crossowych na długich, średnich i krótkich dystansach. Suma tych wszystkich biegów to 139 km. Trzeci sezon biegam w ultramaratony w górach, zaliczyłem także bieg na 100 km. Był też m.in. 24-godzinny maraton pływacki w basenie. Pokonałem ponad 1700 długości basenu i pobiłem rekord w długości dystansu, ustanowiony w 2008 r.

– A pana cel na najbliższe lata?

AK: Choć do triathlonu jakoś mnie nie ciągnie, postawiłem sobie za cel zaliczenie w 2023 roku Ultratriathlonu Górskiego, najtrudniejszego wyzwania. Impreza rozgrywana jest w Tatrach i trzeba zmierzyć się z 5 km pływania w jeziorze, 225 km jazdy rowerem i 55 km biegu szlakami górskimi. Limit czasu na pokonanie tej trasy to 30 godzin. Planuję też kilka innych wyzwań. Po 10 latach pracy w sektorze techniki grzewczej, postanowiłem całkowicie podporządkować się aktywności sportowej i organizacji akcji charytatywnych opartych o wyczyn sportowy – na wrzesień wraz z kolegą planujemy pokonać Główny Szlak Beskidzki o długości 500 km. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać większą grupę „ultrasów”.  Muszę też zadbać o własny rozwój sportowy i aby ta moja nowa droga mogła okazać się „długodystansową”, poszukuję sponsorów-partnerów, którzy chcieliby podjąć współpracę i podpisywać się pod tym, co robię. A będzie się działo i to sporo. Pomijając już zimowe pływanie na mistrzostwach świata, czeka mnie Supermaraton Gór Stołowych, Tatra SkyMarathon i legendarny Ultra Trial du Mont Blanc w Chamonix – najważniejszy bieg ultra na świecie. O tych przedsięwzięciach i innych można zresztą przeczytać na moim fanpage FB „Sportowa Perspektywa.

Zdjęcia: Arch. prywatne