Henryk Gruth: GKS to prawie pół mojego życia

0
315

W plebiscycie 50-lecia GKS Tychy najwięcej głosów naszych Czytelników i Internautów otrzymał Henryk Gruth. Choć przez 21 lat pracował w Szwajcarii jako trener, a od chwili, kiedy ostatnio grał w Tychach wyrosło całe pokolenie, pozostał sportowym idolem tysięcy tyszan.

– Chyba nie jest pan zaskoczony wyborem kibiców…

– Ależ tak! Kiedy ostatnio mój 4,5-letni wnuk zapytał: Dziadek, ty podobno grałeś w hokeja… Pomyślałem: „uuuuuu, jak ten czas szybko przeleciał”… A tu taka niespodzianka! Jak widać w naszym mieście przetrwała legenda, która pozwoliła mi zająć pierwsze miejsce. Cieszę się jednak, że w tej „dziesiątce” jest trzech hokeistów. GKS Tychy to prawie pół mojego życia, tu spędziłem najlepsze lata kariery. Przeszedłem do Tychów, bo rodziła się koncepcja budowy nowej, młodej drużyny. Rośliśmy razem z tym miastem i udało się nam wiele zrobić. Byłem w klubie dosłownie wszystkim – zawodnikiem, trenerem pierwszej drużyny, koordynatorem w MOSiR, działaczem – zasiadałem w zarządzie klubu, a nawet w ramach działalności gospodarczej, którą wtedy utworzyliśmy, malowałem mosty, np. wiadukt obok lodowiska. Graliśmy w hokeja, a kiedy trzeba było – ratowaliśmy go w Tychach.

– Czy jest szansa zobaczyć Henryka Grutha w roli trenera?

– Raczej nie. Przez ostatnie lata w Szwajcarii pracowałem głównie z młodzieżą i w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to już nie jest mój świat. Pojawiła się nowa generacja – medialna, facebookowa. I trzeba się z nią zmierzyć, trafić do tych młodych ludzi. Teraz bardziej liczy teoria, niż praktyka, a ja zawsze byłem praktykiem. Coraz trudniej było mi pracować z młodym pokoleniem, więc podjąłem decyzję o zakończeniu pracy trenerskiej. Zawsze jednak mogę każdemu służyć doświadczeniem. Przez tyle lat pracowałem w jednej z najlepszych na świecie organizacji hokejowej, miałem okazję zapoznać się z wieloma systemami szkolenia – kanadyjskim, fińskim, szwedzkim. Jednak do tej pory nikt w Polsce nie chciał z tego skorzystać, czemu zawsze bardzo się dziwiłem. Teraz także – od roku jestem w kraju, na emeryturze i nikt do mnie nie zadzwonił.

– Jak pan myśli – dlaczego?

– Z tego, co obserwuję, polskie środowisko hokeja jest skłócone, nie ma porozumienia między klubami, każdy chce coś ugrać. Tak naprawdę nie wiadomo od czego trzeba byłoby rozpocząć. Czuję się dobrze w hokeju młodzieżowym i mógłbym pomóc w stworzeniu jednolitej koncepcji, systemu szkolenia młodych hokeistów. Ale po tym co przez rok zaobserwowałem, cały czas mówi się o PHL, a hokej młodzieżowy to po prostu ruina. Nie ma porządnej ligi juniorów, cały czas się zastanawiamy, co zrobić z tą I ligą. A ilu mamy juniorów w poszczególnych klubach? Żeby w ogóle myśleć o systemie szkolenia młodzieży w Polsce potrzeba dwóch lat, żeby zebrać ludzi. Tak zrobili Finowie budując swoją potęgę. Mamy w Polsce dość trenerów, ale nie są oni odpowiednio szkoleni, nie są wykorzystywani w codziennej pracy. Ludzie rządzący klubami PHL skupiają się na pierwszej drużynie, na wyniku. Lepiej kupić zawodnika, zamiast go wyszkolić. Rozmawiałem niedawno z Robertem Kalaberem, który powiedział mi, że w zasadzie nie ma już kogo powołać, bo nie ma następców obecnej generacji hokeistów, tych, którzy grali podczas sierpniowego turnieju kwalifikacji olimpijskich w Bratysławie. Jak oni odejdą, to kto ich zastapi? Tymczasem Szwajcarii najpierw zbudowano hokej młodzieżowy i dziś liga juniorów chroni hokeja w tym kraju. Bo skąd brać zawodników, jeśli nie z niej? Po latach nieobecności na nowo uczę się polskiego, seniorskiego hokeja. Kiedy wyjeżdżałem, to była to w miarę normalna polska liga. Teraz jest olbrzymia liczba obcokrajowców. Każdego roku drużyny się wzmacniają i osłabiają, w zależności o tego, ile kto sprowadzi zawodników. Myślę, że stabilizację mają 3-4 kluby i wśród nich jest GKS Tychy.

– Teraz pewnie odwiedzał pan będzie Szwajcarię jako turysta?

– Na pewno odwiedzę klub z Zurychu, moich kolegów, przyjaciół, byłych zawodników. Ale chyba nie jako turysta, bo Szwajcarię zwiedziłem wzdłuż i wszerz. Zresztą nie spotkałem Szwajcara, który znałby Szwajcarię tak jak ja i byłby w tylu miejscach. Wróciłem jednak do Polski, bo tu czuję się najlepiej. Choć w Polsce cały czas miałem swój dom, tak naprawdę przez te 20 lat byłem tu tylko przejazdem: trochę na wiosnę, trochę w wakacje i potem w grudniu na święta. Mam w planach napisanie czegoś w rodzaju pamiętnika. Takiej mojej książki, od początku, czyli od gry w piłkę w Grunwaldzie Halemba.