Pierwsza „Solidarność” zaczęła się 40 lat temu

3
593
Kazimiera Głogowska-Gosz poszukuje dawnych działaczy pierwszej „Solidarności”. Fot. SW

We wrześniu minęło dokładnie 40 lat od czasu utworzenia w Tychach Międzyzakładowej Komisji Założycielskiej NSZZ „Solidarność”. O czasach tej pierwszej „S” opowiada Kazimiera Głogowska-Gosz zaangażowana w powstanie MKZ jako delegatka Zakładu Elektroniki Górniczej. Międzyzakładowa Komisja Założycielska w Tychach skupiała ponad 60 zakładów pracy.

– Jako członek i działacz, odróżniam w ramach tych 40 minionych lat trzy fazy Solidarności – mówi Kazimiera Głogowska-Gosz. – Pierwszą, czyli od okresu powstania, od września 1980 r. do stanu wojennego. Drugą, od stanu wojennego do 1989 r. i przełomu. Trzeci etap to czas od 89 roku do teraz. Każdy z nich ma swoje inne oblicze.

Pierwsza Solidarność zaczęła się 40 lat temu. – Ludzie, którzy rozpoczęli działalność w roku 1980, byli przynajmniej częściowo nieświadomi stopnia ryzyka jakie ponosili – opowiada Kazimiera Głogowska-Gosz. – Samo członkostwo nie było groźne, ale aktywna działalność już tak. W tamtym czasie nikt nie wiedział jeszcze czym się to skończy, jak zareaguje władza. Moja świętej pamięci mama obawiała się na przykład, że narażamy się na wywózkę na Sybir. Ten ruch był spontaniczny, tworzyli go ludzie bez żadnych szkoleń czy kursów, z potrzeby serca, doświadczeni przykrymi warunkami, w jakich egzystowali. Działacze narażali swoje życie, byt swoich rodzin. Wielu z nich poniosło ciężkie straty i ofiary. Niektórzy zginęli. Warunki, w jakich byli przetrzymywani internowani, były urągające ludzkiej godności. Byli bici, szykanowani, tysiące osób zostało zwolnionych z pracy. Ja sama pozostawałam bez pracy przez 9 miesięcy, a gdy zostałam potem ponownie przyjęta, zaczynałam od zera, od stażowej pensji, mimo że wcześniej miałam 11 lat pracy. Dodatek do emerytury, który otrzymuję od roku, nie zrekompensuje mi tego, co straciłam przez takie cofnięcie się o 11 lat w pracy zawodowej.

 

Dla bezpartyjnych

– MKZ w Tychach skupiało ludzi bardzo czynnych, ofiarnych, dynamicznie działających – wspomina pani Kazimiera. – Wtedy nie dało się wiele zaplanować, problemy pojawiały się z godziny na godzinę. Kontakty nie były tak sprawne jak obecnie, nie było komputerów, komórek, trzeba było się spotykać fizycznie. Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Wszystko działo się szybko, nikt nie wiedział do końca jak reagować. Nie mieliśmy instrukcji, szkoleń. Trzeba było podejmować decyzje szybko, czasami okazywały się nietrafne.

Do tego działały wśród nas „wtyki”. To były często osoby, które najgłośniej krzyczały na zebraniach, wrzucały tematy, które miały skierować dyskusję na boczne tory, odciągnąć nas od spraw najważniejszych. Niestety, po latach dowiadywaliśmy się, że nawet wysoko postawieni działacze byli takimi wtykami i pracowali dla drugiej strony.

Z jakimi problemami mierzyli się działacze tyskiej pierwszej Solidarności? – Czasem, gdy w jakimś zakładzie działo się bardzo źle, jechała tam nasza „grupa szybkiego reagowania” by rozwiązać problem – wspomina Kazimiera Głogowska-Gosz. – W tamtych czasach nie było sprawiedliwości dla osób bezpartyjnych, jak ja. Takie osoby nie awansowały, nie dostawały mieszkań, talonów. To było zarezerwowane dla członków PZPR. Ja zainicjowałam w ZEG-u utworzenie kryteriów przydziału mieszkań. I po raz pierwszy w historii zakładu takie kryteria powstały. Zaczęto brać pod uwagę staż pracy, stan rodziny, a nie tylko przynależność do partii. Wypracowane u nas kryteria przedstawiłam później na form MKZ i inne zakłady zaczęły brać z nas przykład.

W szczytowym okresie tyski MKZ skupiał ponad 60 zakładów pracy. Nie było w tym gronie kopalń, które tworzyły własne struktury. Pierwsza „Solidarność” skończyła się w grudniu 1981 r., w momencie wybuchu stanu wojennego. W nocy z 12 na 13 grudnia do siedziby MKZ w Tychach wpadł oddział ZOMO. Nie było tam wówczas działaczy Solidarności, ale kilku z nich obserwowało całe zajście z ukrycia, zza muru kościoła św. Jana Chrzciciela. Kilka dni później Andrzej Służalec – działacz Solidarności w FSM i aktywny działacz MKZ – został zatrzymany i skazany przez władze komunistyczne. w więzieniach spędził prawie 3 lata.

 

Gorzki czas

– Gdy zaczął się stan wojenny udało się zorganizować jakąś drobną sieć pomocy dla rodzin osób internowanych – mówi pani Kazimiera. – Ta pomoc nie była oczywiście wystarczająca. Część osób się zaangażowała, ale część była też obojętna, nie chciała się za bardzo narazić. Wiele osób dało się poznać w tym czasie zarówno z tej dobrej strony, jak i z tej złej. Ci, którzy zdecydowanie przeciwstawili się wówczas władzy komunistycznej, zrobili to w okresie, gdy ta władza była jeszcze silna. Ryzykowali naprawdę wiele, narażali siebie i swoje rodziny. Niestety, po przełomie w 1989 r. o ludziach pierwszej „Solidarności” nikt sobie nie przypomniał. Nazwa pozostała na sztandarach, ale to już byli inni ludzie. Ci, którzy zakładali „Solidarność”, zostali usunięci na pobocze. Niektórzy nie żyli, inni próbowali przeżyć na nędznych emeryturach czy rentach, jeszcze inni ułożyli sobie życie za granicą, co dla Polski było ogromną stratą.

– Czas po 1989 r. dla mnie był bardzo gorzki – przyznaje Kazimiera Głogowska-Gosz. – Mam bardzo przykre wspomnienia z okresu prywatyzacji Fabryki Samochodów Małolitrażowych, którą nie waham się nazwać złodziejską. Wówczas przeciwko nam, działaczom „Solidarności”, którzy słusznie podnosili nieprawidłowości, stanęli… przywódcy związku, zarówno prezydent Wałęsa, jak i przewodniczący Krzaklewski. Pracownicy fabryki nigdy nie otrzymali nawet złotówki z tytułu akcji pracowniczych, które były – zgodnie z ustawą – podstawą prywatyzacji. Inne zakłady, jak chociażby browary, takie pieniądze wypłacały. Pracownicy FSM nie dostali nic. Ponieśliśmy wtedy porażkę.

– Związek zawodowy „Solidarność” dziś nadal istnieje i walczy o prawa pracownicze, ale jest to już zupełnie inna „Solidarność” i zupełnie inny jest charakter jej działalności – dodaje pani Kazimiera. – O tamtej, pierwszej „Solidarności” przez 26 lat po przełomie nie przypomniała sobie żadna ekipa rządząca w Polsce. Dopiero w marcu 2015 roku po raz pierwszy rząd RP uchwalił ustawę dla działaczy opozycji antykomunistycznej oraz osób represjonowanych z powodów politycznych. Dziś, mimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie zebrać aktualnych informacji ile z tych osób jeszcze żyje i gdzie mieszkają.

 

3 KOMENTARZE

  1. Pani Kazimiera ma 100% racji; tak było zarówno w pierwszym okresie tworzenia się „Solidarności”, jak i potem. Dzisiejsza tzw „Solidarność” nie ma nic wspólnego z tą, która zbudowała zręby przyszłej niepodległości!

  2. Bardzo cenna relacja aktywnego uczestnika wydarzeń sprzed 40 lat. Wielkie uznanie dla ludzi, którzy mimo grożącym im w każdej chwili represjom, ryzykiem utraty zdrowia a nawet życia, podjęli walkę z systemem kłamstwa i zniewolenia. I wielu z nich poniosło i często, jak w tym wypadku, nadal ponosi koszty tego zaangażowania.

  3. Odważnym działaczom I Solidarności, takim jak Pani Kazimiera, wyrazy uznania i szacunku.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.