Zawód fotograf – spotkanie z Rafałem Klimkiewiczem

0
360
Rafał Klimkiewicz swoje pierwsze kroki jako fotoreporter stawiał w „Echu”.

O swoich początkach w „Echu”, pracy w „Gazecie Wyborczej”, kondycji mediów i fotografii prasowej w ogóle opowiadał Rafał Klimkiewicz podczas pokazu slajdów zorganizowanego przez Tyskie Towarzystwo Fotograficzne, którego Klimkiewicz w minionym roku został honorowym członkiem.

 

Ja się cały czas uczę

Rafał Klimkiewicz to współzałożyciel i szef Agencji Fotograficznej EDYTOR. Wcześniej fotograf prasowy etatowo związany m.in. z „Gazetą Wyborczą” i „Rzeczpospolitą”, kierownik działu fotograficznego w „Trybunie Śląskiej”. W ubiegłym roku zdjęciami z cyklu „Trans” wygrał konkurs Śląskiej Fotografii Prasowej. Wcześniej był również wielokrotnie nagradzany m.in. w Konkursie Polskiej Fotografii Prasowej. Juror wielu konkursów, w tym Gdańsk Press Photo i Tychy Press Photo. Zdobył dyplom magistra sztuki filmowej na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, uczestniczył w dwuletnim cyklu zajęć z fotografii i fotoedycji w studium Collina Jacobsona na Uniwersytecie Warszawskim i British Council. Aktualnie studiuje w Instytucie Twórczej Fotografii w czeskiej Opavie. – Ja się cały czas uczę fotografii, aktualnie jestem studentem i wciąż staram się robić lepsze zdjęcia. Nie zawsze to się udaje, więc proszę o wyrozumiałość – tymi słowami rozpoczął pokaz slajdów. Innego zdania byli jurorzy Konkursu Polskiej Fotografii Prasowej, którzy wiele lat temu jego fotografię „I znów ten cholerny, zadymiony Śląsk” wybrali zdjęciem roku, zaś kadr przedstawiający premiera Cimoszewicza znalazł się w gronie czterdziestu najbardziej rozpoznawalnych polskich fotografii, obok prac tak znamienitych artystów jak m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jerzy Lewczyński, Chris Niedenthal czy Tadeusz Rolke.

 

Ambitny licealista

Pokaz został podzielony na tematyczne bloki. Pierwszy, zatytułowany „Początki”, miał nie tylko wartość estetyczną ale również historyczną. Traktował o początkach pracy w tyskiej redakcji „Echa”. O ile zdjęcia przedstawiające Klimkiewicza w czasach liceum mogły się podobać, o tyle historia, którą opowiadały po prostu podobać się musiała. Nieczęsto miłośnicy fotografii mają okazję spojrzeć na pracę działu fotograficznego gazety sprzed 30 lat. – Zaczęło się od kółka fotograficznego na Merino, gdzie Marek Hardyn uczył mnie pierwszych kroków. Zmotywowany wysłałem na konkurs „Młodego technika” zdjęcia, za które dostałem wyróżnienie. Wkrótce po tym zacząłem współpracować z „Nowym Echem”. Starsi słuchacze pewnie pamiętają, że to była konkurencja dla „Echa”, do którego nota bene wkrótce się przeniosłem.

 

Fotograf prasowy – nie najlepszy wybór

To na Śląskiej Jesieni Gitarowej Klimkiewicz zrozumiał, że na fotografii można zarabiać pieniądze. – Zdjęcia z tej imprezy udało mi się sprzedać do niemieckich magazynów za zachodnie marki. To nie były złe pieniądze, za które mogłem sobie kupić lampę błyskową i suszarkę do zdjęć. Na przestrzeni lat był to wcale nieźle opłacany zawód, sam w okresie szczytowym współpracowałem z 12 fotografami, prowadząc agencję fotografii prasowej. Pamiętam jak jednego dnia zrozumiałem, że ten zawód wymiera. Wysłano mnie na wydarzenie, na które nie dotarłem na czas, ale zauważyłem osobę z kompaktowym aparatem cyfrowym. Odkupiłem od niej zdjęcia, sprzedając je z kilkukrotnym zyskiem. Nie byłem pierwszym, który wpadł na ten pomysł. Niestety, wraz z popularyzacją fotografii cyfrowej, a później aparatami w telefonach i internetem, zdjęcia z wydarzeń zaczęły tracić na wartości. W momencie kiedy fotograf przybywa na miejsce, social media są już zalane filmami i zdjęciami. Być może trochę przesadzam, ale trudno kłócić się z sondażem w USA, z którego wynika, że fotograf prasowy jest aktualnie najmniej przyszłościowym zawodem. Czasy kiedy mogłem zatrudniać fotografów na etat minęły bezpowrotnie – ze smutkiem w głosie podsumował właściciel agencji Edytor.

 

Miedzy zawodem a pasją

Frasobliwy ton i tematyka w moment uleciała, gdy Klimkiewicz znów skupił się na zdjęciach. Pokazał świetne kadry obrazujące „Małyszomanię”, która wybuchła na przełomie wieków, wizytę Lecha Wałęsy w Dziećkowicach czy katastrofę na kopalni „Wirek”. Z nowszych pozycji przywiózł ze sobą świetny cykl „Trans”, traktujący o jednej z największej na świecie imprezie e-sportowej, która ma miejsce po sąsiedzku w Katowicach. – Dla mnie to jest to absolutny fenomen, choć nie do końca jestem w stanie go pojąć. Katowicki spodek na kilka dni staje się areną dla zmagań e-sportowców, których przyjeżdżają oglądać setki tysięcy kibiców. Ci często młodzi ludzie są w stanie koczować na miejscu, żeby tylko wejść jako pierwsi, a nie czekać w wielogodzinnych kolejkach. Podejmując ten temat postanowiłem zrezygnować z koloru. Feeria barw jaka towarzyszy wydarzeniu odciąga uwagę od tego, co chciałem pokazać – absolutne skupienie czy nawet rodzaj transu, w jaki wchodzą zawodnicy podczas komputerowych rozgrywek, który udziela się również ich fanom. Pomimo, że tego nie do końca rozumiem, to jak najbardziej szanuję. Podobne widoki można zauważyć na stadionach piłkarskich i dla nikogo z mojego pokolenia nie wydaje się to dziwne – komentował fotograf. Widzowie w Miejskim Centrum Kultury mogli również zobaczyć jeden z nowszych projektów, traktujący o niełatwej tematyce przemocy i patologii w rodzinie. Klimkiewicz zmierzył się z tematem przy pomocy aparatu z telefonu komórkowego, tworząc inscenizowane kadry o sporym ładunku emocjonalnym.

Swoim pokazem slajdów przedstawił się jako kopalnia wiedzy o fotografii prasowej, świetny reportażysta i potrafiący rzucać światło na odpowiednie akcenty artysta.