Przez śnieg i lód na koniec świata

0
521

Co roku wiele odwiedza Nordkapp – najdalej na północ wysunięty przylądek Europy, na który można dojechać. To jednak był wyczyn, który uznany został za jedno z najbardziej ekstremalnych przedsięwzięć. Tyszanin Marek Suslik jest pierwszym Polakiem, który w środku zimy dotarł na swoim motocyklu z Polski na Nordkap. Odbył niesamowitą podróż przez lód i śnieg, przez wymarłą o tej porze roku północną Finlandii i Norwegię na… koniec świata.
Podróżowanie na motocyklu kojarzy się ze słońcem, relaksem, zwiedzaniem najbardziej urokliwych miejsc i biwakami pod chmurką. I Marek Suslik, na swojej 30-letniej hondzie 600 XL, przejechał niemal całą Europę – podróżował po Ukrainie, Bałkanach Turcji, Grecji, Gruzji, Europie Zachodniej, po Alpach… W końcu jednak postanowił zmierzyć się nowym wyzwaniem. I jak ludzie, którzy lubią na wyprawy górskie jeździć zimą, czy żeglować na bojerach, tak tyszanin polubił zimowe podróże.
– Mogę zapewnić, że podróżowanie o tej porze roku daje nie mniej frajdy – mówi. – Jeżdżę cały rok, ale zimowe wyzwania są dla mnie czymś wyjątkowym. Od kilku uczestniczę w lutowym zlocie motocyklowym Elefantentreffen w Lesie Bawarskim, niedaleko miejscowości Thurmansbang. Na „Zlot Słoni”, co roku przyjeżdżają tysiące osób z całego świata. A Nordkapp? Gdzieś przeczytałem, że dawno temu dotarł tam motocyklista z Londynu. Był to Polak, który po przepłynięciu z wysp promem do Norwegii, pokonał trasę na ten przylądek. Pomyślałem o takim samym wyczynie, ale z Polski, po pokonaniu pętli – Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Norwegia – na Nordkapp, a potem Szwecja, Dania i przez całe Niemcy – na wspomniany Elefantentreffen. Wszyscy na zlocie śledzili moją relację on line, dokładnie wiedzieli, gdzie jestem, ale nie spodziewałem się, że zostanę przywitany z takim entuzjazmem…
Trasa liczyła 6.920 km, trwała 14 dni – od 20 stycznia do 4 lutego 2018 r. Średnia prędkość – 63,2 km/godz, maksymalna 106,88 km/godz.
– Nawet zimowa przejażdżka motocyklem z Tychów do Katowic może dać pewne pojęcie o wrażeniach, odczuciach i trudach takiej podróży – dodaje Marek Suslik. – Jednak na północy Skandynawii jest zima, jakiej niewiele osób mogło doświadczyć. Średnia temperatura wyniosła minus 22-24 st. C, najniższa, jaka zanotowałem to minus 34 st. C. W Skandynawii drogi są białe, niczym się ich nie posypuje. Obowiązuje jazda w kolcach. Jeśli pada śnieg, to godzinami i jest tak gęsty, że trzeba jechać na światłach postojowych, bo nic nie widać. Śniegowe bandy wzdłuż dróg sięgają miejscami kilku metrów. Wieją silne wiatry, które szybko zasypują drogę po przejechaniu pługów, a raczej gigantycznych maszyn śniegowych. Dzień trwa 2 – 2,5 godziny, więc przez niemal cały czas jedzie się w mroku. Samochód można spotkać się raz na dzień, raz na dwa dni… Na drogach pojawiają się natomiast stada reniferów, które po prostu nie mogą wyjść ze śniegowych tunelów i wtedy trzeba wolno jechać za nimi. Stacje benzynowe są bardzo rzadko, dlatego ważne jest dobre skalkulowanie liczby kilometrów do przejechania. Spałem w motelach i to było niesamowite wrażenie, bo byłem sam! Nie było żadnych gości, a obsługa pracowała do godzin popołudniowych. Najczęściej było tak, że klucz zostawiano mi w umówionym miejscu…
W tych niebywałych warunkach motocykl spisał się bez zarzutu, a odpowiedni ubiór i lata doświadczeń w jeżdżeniu zimą pozwoliły śmiałkowi na przeżycie tej samotnej eskapady. Ale przygód nie brakowało, wrażeń – mnóstwo. Niebawem w „Twoich Tychach” zamieścimy szerszą relację z podróży.