TT: Gdzie w Tychach ukrywają się pokemony?

0
476

O grze Pokemon Go słyszał już chyba każdy. Od jej światowej premiery minął niecały miesiąc a od europejskiej i polskiej nieco ponad tydzień, a już aplikacja została obwołana światowym fenomenem. Na wirtualne stwory polują także tyszanie. Czym są pokemony i gdzie można je spotkać?
Pokemonowe szaleństwo naprawdę zaczęło się kilkanaście lat temu, gdy na ekranach telewizorów pojawiła się japońska kreskówka o mało skomplikowanej fabule. Pokemony to zwierzopodobne stworki, obdarzone – w zależności od gatunku – wyspecjalizowaną bronią i określonymi zdolnościami do ewolucji. Żyjące wolno pokemony są łapane przez bohaterów kreskówki za pomocą specjalnych pokeball (kulistych pojemników niewielkich rozmiarów) i trenowane do walki. Gdzieś w tle tego wszystkiego przewija się wątek ratowania świata przed złem.
Niby nic, a jednak dzieciaki z całego świata oszalały na punkcie pokemonów. Teraz nadeszła druga, odsłona tego szaleństwa. Pokemony wkroczyły do świata wirtualnego i zamieszkały w naszych smartfonach. Oczywiście o ile zdołamy (i mamy ochotę) je złapać.
Dlaczego o Pokemon Go tyle się mówi? Czym ta gra różni się od innych, jakimi od lat bawimy się w naszych telefonach? Przede wszystkim tym, że jest to połączenie aplikacji internetowej i gry miejskiej. W Pokemon Go nie pogramy siedząc w fotelu. Żeby znaleźć przedmioty niezbędne do schwytania stwora, a także jego samego, musimy wybrać się na spacer.
Nie całkiem wirtualne
Fabuła jest bardzo podobna jak w kreskówce sprzed lat. Aplikacja działa z połączeniu z systemem GPS. Gracz porusza się po mieście z internetową mapą, na której zaznaczone są konkretne punkty – „pokestopy”. Gdy zbliżymy się do takiego punktu, na ekranie smartfona pojawi się jego zdjęcie wraz z nazwą. Wiemy już wtedy czy chodzi np. o huśtawkę na placu zabaw, fontannę czy inny charakterystyczny punkt przestrzeni. W takim miejscu możemy „zebrać” wirtualne przedmioty, które umożliwią nam skuteczne chwytanie pokemonów. Miejsca w których ukrywają się stwory również widzimy na internetowej mapie – ale dopiero wówczas, gdy znajdziemy się odpowiednio blisko. Gdy już złapiemy swoje pokemony, możemy je sprzedać lub przygotować do walki. Aby jednak doszło do pojedynku, musimy rzeczywiście (nie tylko wirtualnie) pojawić się w jednym z punktów oznaczonych jako areny.
To kolejny wyróżnik gry Pokemon Go – grając w nią odwiedzamy charakterystyczne punkty w mieście. Ich bazę pomogli stworzyć internauci, przesyłając zdjęcia takich miejsc ze wskazaną lokalizacją. Na całym są w tej chwili miliony „pokestopów”.
W Tychach są nimi na przykład rzeźby plenerowe (m.in. Murarka czy Górnik na osiedlu A, a także słynne Niedźwiadki w parku), fontanny, charakterystyczne budynki czy mozaiki. Ale może to być też np. ciekawe graffiti na murze, charakterystyczny szyld czy witryna sklepowa. Zabawa polega m.in. na odnajdywaniu tych punktów – bez nich i ukrytych w nich przedmiotów nie gracz nie odniesie sukcesu.
Niebezpieczna czy pożyteczna?
Już w pierwszych dniach działania aplikacji pojawiły się głosy, że Pokemon Go stwarza zagrożenie. W poszukiwaniu wirtualnych stworków ludzie biegają po mieście wpatrzeni w ekran smartfona, nie patrząc tym samym pod nogi, nie zauważając nienadjeżdżającego samochodu – mówią krytycy. Jednak jak mówią miłośnicy pokemonów, przy odrobinie odpowiedzialności, gra ma nie tylko walory rozrywkowe, ale też zdrowotne i edukacyjne.
– To jedyna aplikacja która zmusza mnie do wyjścia z domu – mówi Szymon, który zaczął grać w Pokemon Go gdy tylko gra była dostępna w Polsce. „Na pokemony” wybiera się zazwyczaj na rowerze lub pieszo, razem z synem. – Ruch jest dobry dla zdrowia, a przy okazji jest i fajna zabawa. Mnie akurat zależy na ruchu, muszę poprawić wyniki badań, a to jest świetny pretekst. Grając w Pokemon Go przejechałem na rowerze już prawie całe miasto, wszystkie osiedla. Nawet takie których na co dzień nie odwiedzam.
Zwiedzanie z pokemonami
Muzeum Miejskie w Tychach od dawna organizuje dla mieszkańców wspólne spacery po mieście. Przewodnicy oprowadzają po ciekawych miejscach i przybliżają ich historię. Powstał nawet szlak turystyczny „Od socrealizmu do postmodernizmu”. Teraz bardzo wiele pomników, budynków czy rzeźb, które znalazły się na tym szlaku jest odwiedzanych przez łowców pokemonów – są one bowiem „pokestopami” lub arenami do walk.
Patryk Oczko, autor książki „Sztuka w przestrzeni miasta” nie boi się jednak konkurencji ze strony wirtualnych potworków.
– Każdy sposób jest dobry, żeby zachęcić ludzi do lepszego poznania miasta – mówi. – A jeśli są sposoby, które docierają do młodych ludzi, to tym bardziej trzeba się z tego cieszyć. Nie wszystkich zachęca fachowy komentarz, dlatego pretekst w postaci takiej zabawy może być bardzo przydatny. Nie znam pokemonów i nie wiem jak wygląda ta gra, ale kto wie, może warto zastanowić się nad zorganizowaniem zwiedzania połączonego z ich łapaniem? Można by sobie też wyobrazić podobną aplikację, w której zamiast pokemonów występowałyby stwory związane z lokalnymi legendami i wierzeniami, jak np. nasze utopce – dodaje.
– Nie gram w Pokemon Go, nie jestem zwolennikiem patrzenia w ekrany i nie zachęcam też do tego moich dzieci – mówi Rafał Brejna, właściciel serwisu „Zielony Rower”. Szyld zakładu (stary rower pomalowany zielona farbą) stał się jednym z punktów, do których prowadzi użytkowników aplikacja. – Ale słyszałem o tym, wszędzie mówi się teraz o pokemonach. My zajmujemy się rowerami a nie pokemonami i nie spodziewałem się, że mój szyld trafi do tej gry, ale każda forma która zwróci uwagę na nasz zakład oczywiście bardzo nas cieszy.
Jak widać, pokemony działają na wyobraźnię i potrafią zaskoczyć. Jednak poznając z nimi swoje miasto, nie należy im ufać bezgranicznie. Przykładowo; Murarka z osiedla A jest w aplikacji opisana jako rzeźba przedstawiająca św. Annę. A jak wyjaśnia fachowiec – Patryk Oczko z Muzeum Miejskiego – postać robotnicy jest raczej inspirowana śląskimi przedstawieniami św. Jadwigi.
Foto: SW