Na radość trzeba poczekać

0
52
Zdobycie zimą Gasherbrum I to ważny etap w alpinistycznej karierze tyszanina Adama Bieleckiego. Co prawda on sam nie dzieli swoich górskich dokonań na „przed” i „po” Gasherbrum, jednak to właśnie takie wyczyny sprawiają, że alpinista trafia do historii światowego himalaizmu. Co zatem było „przed”?
Chan Tengri. Nazwa tej góry przytaczana jest ilekroć ktoś wspomina o Adamie Bieleckim. Ale czy może być inaczej? Kiedy 17-latek, jako najmłodszy na świecie, samotnie wychodzi na ponad 7-tysięczną górę, to jest w tym coś z brawury, młodzieńczego szaleństwa, ale i pasji, która może pokonać nawet obawy… rodziców.
Bielecki przebojem wszedł do grona alpinistów, ale na swoje miejsce w tym światku musiał jeszcze pracować przez wiele lat. Znalezienie się w narodowej wyprawie, która pojechała minionej zimy zdobyć Gasherbrum, to po prostu awans do reprezentacji kraju, a tego nikt daje na piękne oczy. 29-letni Adam Bielecki ma za sobą dość długą drogę, zaznaczoną zdobyciem kilkunastu szczytów na pięciu kontynentach, w tym Makalu (8.463 m), na którego szczyt wszedł z Arturem Hajzerem w ub. roku.
Inna sprawa, że jego górska kariera potoczyła się bardzo szybko. Zaczął wchodzić w góry w wieku 13 lat, po dwóch latach samodzielnie wspinał się w Tatrach, a w wieku 16 lat pojechał w Alpy i wszedł na Mount Blanc, na który wracał jeszcze potem sześciokrotnie. Szczytów przybywa, ale tyszanin jest daleki od ich kolekcjonowania. Nie ma w planach np. „Korony Ziemi”.
– To kolekcjonowanie jest zaprzeczeniem mojego stosunku do gór. Nie wyobrażam sobie bym w pokoju powiesił mapę i skreślał szczyty – siedem, czternaście, czy ileś tam… Człowiek staje się niewolnikiem tego planu, zdobywanie gór staje się czymś mechanicznym. Ja do każdej góry mam osobiste podejście, musi mnie czymś zauroczyć, być jakimś wyzwaniem. I niekoniecznie muszą to być Himalaje – niższe góry bywają nie mniej ciekawe.
Makalu
Zdobycie przez Bieleckiego piątej góry świata, czyli Makalu, dzieli od Gasherbrum niespełna pół roku. Oba wejścia dokonane zostały bez użycia tlenu. To doprawdy wyczyn. Wyprawie na Makalu towarzyszyły jednak dramatyczne okoliczności – zejście z góry trwało cztery dni, dwóch uczestników wyprawy zakończyło ją z poważnymi odmrożeniami, konieczne było zorganizowanie akcji ratunkowej. Te wydarzenia sprzed zaledwie kilku miesięcy na stoku Makalu, pewnie znów dały o sobie znać na Gasherbrumie.
– Każda taka sytuacja w górach, każde ciężkie doświadczenie uczą i dobrze jest, jeśli to w nas zostaje, ale nie po to, by wzbudzać lęk czy strach. To daje wiedzę, jak uniknąć takich sytuacji lub jak radzić sobie w trudnych momentach. W górach decyzje podejmuje się bardzo trudno, bo od nich czasami zależy życie. Dlatego im więcej takich doświadczeń i wiedzy, tym lepiej. Makalu było po prostu kolejną lekcją. Wspinam się w górach już tyle lat, że w pełni zdaję sobie sprawę z zagrożeń, wiem, jakie mogą być konsekwencje tego sportu – twierdzi Adam Bielecki.
Drużyna Hajzera
Mały, sprawny zespół okazał się atutem wyprawy Gasherbrum 2012. Doświadczenie, znakomita technika wspinania, odporność na trudne warunki Janusza Gołąba, młodość, przebojowość, wytrzymałość Adama Bieleckiego, umiejętność kierowania zespołem, fachowość, zimowe doświadczenie w wysokich górach Artura Hajzera oraz organizacyjne talenty, umiejętność zarządzania w bazie, radzenia sobie z mnóstwem problemów Agnieszki Bieleckiej złożyły się na sukces wyprawy.
A co do siostry… Agnieszka jest nieco starsza od Adama, ale w góry – można powiedzieć – poszła za bratem. Zrewanżowała mu się jednak, odkrywając przed nim nie mniej wspaniały morski świat, bo jej pierwszą z wielkich pasji było żeglarstwo. Teraz, jak mówi Adam, także dla niej góry są na pierwszym miejscu.
– Podczas wyprawy na Gasherbrum byliśmy jak puzzle, z których każdy trafił na swoje miejsce i to „zagrało”. Dlatego ten sukces to nie tylko moje osiągnięcie i Janusza, ale całej czwórki i rzecz jasna wielu innych ludzi, którzy byli z nami na miejscu i pomagali nam w Polsce.
W większych wyprawach, kiedy jest kilka zespołów i każdy ma szanse zdobyć szczyt, jest łatwiej i mniej… stresująco. W tym przypadku możliwości nie było wiele: Bielecki-Gołąb. Hajzer również mógł wziąć udział w ataku szczytowym, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Kiedy było wiadomo kto, pozostawała jeszcze odpowiedź na pytanie: Kiedy?
Czekanie
Specyfiką himalaizmu zimowego, jest męczące psychicznie, wręcz deprymujące czekanie. Podczas 55 dni spędzonych w bazie na Gasherbrum, Adam Bielecki i Janusz Gołąb mieli tylko dwa dni pogody, aby można było zaatakować szczyt. Prognozy mówiły, iż  pojawią się bardzo krótkie „okna pogodowe”, a cała sztuka polega na tym, żeby wtedy zaatakować. Ta pełna gotowość przez kilkadziesiąt dni i świadomość, że kiedy się wyjdzie, trzeba to zrobić szybko, by po prostu zdążyć, jest najtrudniejsza. W bazie temperatury dochodziły do minus 30 stopni, natomiast wiatr dochodził w porywach do 120 km na godzinę. Jest to tzw. jet stream, wiejący na wysokości ok. 10 km z prędkością 300 km/godz. Kiedy „schodzi” niżej, wytraca impet, ale te 120 km na godzinę ma podmuch huraganu. W dniu ataku szczytowego, czyli 9 marca, ok. godz. 12, wiatr ustał, było minus 35 st. C. Problem w tym, że to w każdej chwili mogło się zmienić. W Himalajach na szczyt nie wychodzi się raczej w nocy, w przeciwieństwie do lata. Bielecki i Gołąb jednak zaryzykowali – wyszli z bazy o północy. Na szczęście warunki były na tyle dobre, ze wspinanie przebiegało bez większych problemów.
Zima, lato
Wbrew powszechnej opinii, zimą w Karakorum jest mniej śniegu niż latem, bo jest on wywiewany przez silne wiatry. To powoduje, że można wprawdzie uniknąć męczącego torowania drogi w śniegu, zagrożenia lawinowego, ale z drugiej strony, wszystko jest wylodzone. Alpinista porusza się szybciej, jednak pojawiają się inne zagrożenia – w każdej chwili można się pośliznąć na oblodzonych stokach, skałach, co kończy się tragicznie, bo w zasadzie nie ma możliwości zatrzymania się. W kilka sekund zsuwający się człowiek nabiera olbrzymiej prędkości. Poza tym jeśli na drodze są jakieś miejsca trudne technicznie, latem bywają zasypane lub przyprószone śniegiem, co ułatwia wspinane. Zima nie jest tak łaskawa. A poza tym mróz, wiatr…
– Zimą w pierwszym obozie warunki są takie, jak latem w trzecim – twierdzi Adam Bielecki.
Okienko
8 marca. Pobudka o godz. 22, wyjście z obozu ok. północy. Była 8.30, kiedy stanęli na szczycie.
– O ile wspinanie letnie to kombinacja przyjemności i satysfakcji, a czasami bywa, że im mniejsza przyjemność, tym większa satysfakcja, o tyle zimą przyjemności we wspinaniu nie ma żadnej. Jest natomiast olbrzymia satysfakcja. Trudno jednak   zachwycać się widokami, bo jest przerażająco zimno. Ciężko też zrobić zdjęcie, chociażby dlatego, że aparat trzeba wyciągnąć i nacisnąć migawkę. Idąc na szczyt miałem aparat zawieszony pod kombinezonem, aby go obsłużyć „łapawicami”. Udało mi się zrobić zdjęcia, nawet nagrać krótki filmik. Na szczycie byłem kilka minut, a potem czekała mnie trudna droga w dół.
Odmrożenia
Niemal co do godziny Adam Bielecki wie, kiedy nastąpiło odmrożenie. Było to podczas ataku szczytowego.
– Ale wiedziałem też, że odmrożenia nie będą poważne. Czułem wprawdzie, że nogi mam zimne, ale cały czas miałem w nich czucie, a to jest najważniejsze. I rzeczywiście – mam lekko odmrożony nos i palec u nogi, który choć nie wygląda za ładnie, ma ściągnięty paznokieć, zewnętrzną warstwę skóry i jest zaczerniony w jednym miejscu, goi się dobrze i szybko.
Kosmiczne wręcz technologie (polscy alpiniści mieli na Gasherbrum najlepszy obecnie sprzęt na świecie), które wykorzystuje się w produkcji sprzętu dla alpinistów, spełniają swe zadanie, jednak nadal najsłabiej chroniona jest twarz, oczy i nogi.
Baza jak… oaza
– Nie zgadam się z twierdzeniem, że odmrożenia są ceną, którą trzeba zapłacić za wejście na szczyt, że są wpisane w alpinizm. Od lat chodzę po górach z nastawieniem, żadna góra nie jest warta ani paznokcia alpinisty, że czasami trzeba odpuścić, bo na górę zawsze można wrócić. Ryzyko odmrożeń istnieje, ale można go uniknąć. I nie rozumiem też tej atmosfery, jaka wytworzyła się podczas wyprawy, kiedy po zejściu przebywaliśmy w bazie. W mediach pojawiły się relacje, że jest jakaś awaryjna, zagrażająca życiu sytuacja. Tymczasem nic takiego się nie działo. Już w III obozie przyjąłem pierwsze leki, w  II dostałem zastrzyk i resztę leków, a w bazie czekała gorąca kąpiel. Mieliśmy sporą aptekę – 200-litrowy kontener lekarstw, który wystarczyłby na wyposażenie małego pakistańskiego szpitala. Byliśmy też pod stałą i bardzo dobrą opieką medyczną najlepszego w Polsce lekarza-specjalisty od odmrożeń, zresztą także alpinisty, Roberta Szymczaka, który był dostępny dla nas przez 24 godziny na dobę. Inna sprawa, że nie mogliśmy schodzić, bo stosunkowo niegroźne odmrożenia mogły zmienić się i w poważny stan. A czekanie na helikopter w dobrze zaopatrzonej, bezpiecznej bazie, to nic strasznego. Wszystko było pod kontrolą.

Adam Bielecki
Urodzony 12 maja 1983 r. w Tychach polski alpinista. Absolwent Wydziału Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wspina się od 1998 r. Uczestnik i kierownik kilkudziesięciu wypraw w góry na pięciu kontynentach. W 2000 r. w wieku 17 lat jako najmłodszy na świecie dokonał samotnego wejścia w stylu alpejskim na Chan Tengri (7010 m n.p.m.).
W Himalajach zdobył wraz z Arturem Hajzerem Makalu (8481 m npm), z Januszem Gołąbem dokonał pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum (8068 m npm). Wejścia dokonano w ramach wyprawy Polskiego Związku Alpinizmu, kierowanej przez Artura Hajzera  w ramach programu Polskiego Himalaizmu Zimowego, nad którym honorowy patronat sprawuje Prezydent RP, a który wspomaga PKN Orlen.
Fot. M. Giel