W kolejce po życie

0
99
W ostatnich dniach dyrektorzy śląskich szpitali otrzymali pisma, z których wynika, że na terenie całego województwa została zniesiona możliwość stosowania procedury transportu „Na ratunek” dla pacjentów w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.
To pismo wprowadza kolejną rewolucję w systemie transportu pacjentów. Dotyczy to najcięższych przypadków, w których szybki transport, dobrze wyposażoną karetką z zespołem doświadczonych fachowców do właściwej jednostki medycznej ma uratować ludzkie życie – mówi Marek Krawczyk, dyrektor Szpitala Miejskiego w Tychach.
Po nitce do kłębka
Pisma do śląskich szpitali wysłał Urząd Wojewódzki w Katowicach, który z kolei został zobligowany do tego przez inne pismo, jakie otrzymał od Podsekretarza Stanu Marka Habera w Ministerstwie Zdrowia. Trzeba dodać, że korespondencję o podobnej treści otrzymali wojewodowie w całym kraju.
To kolejny absurd tej sytuacji. Cała zmiana, czy przekształcenie, systemu transportu najciężej chorych, odbywa się na zasadzie wysyłania pism. Nikt z nikim nie rozmawia, niczego nie konsultuje, o niczym nie uprzedza, tylko pisze się i wysyła pisma – twierdzi Krawczyk.
O co chodzi?
Najprościej rzecz ujmując, ministerialni urzędnicy dokonali interpretacji przepisów obowiązującego prawa i stwierdzili, że obowiązek zapewnienia transportu „Na ratunek” (w tym transportu lotniczego) leży po stronie placówki, w której pacjent wymagający przewiezienia jest leczony. Zdaniem Ministerstwa Zdrowia, taki transport nie może być realizowany przy użyciu zespołów ratownictwa medycznego, które działają w ramach systemu Państwowe Ratownictwo Medyczne.
Chodzi o sytuacje, w których w celu ratowania życia lub konieczności podjęcia dalszego leczenia w innym szpitalu, trzeba pacjenta przetransportować – wyjaśnia Marek Krawczyk. – W chwili obecnej, karetkami przeznaczonymi do tego typu transportów dysponuje w zdecydowanej większości pogotowie ratunkowe. Do tej pory, gdy była taka potrzeba, korzystaliśmy ze współpracy z Wojewódzkim Pogotowiem Ratunkowym. Mieliśmy podpisaną stosowną umowę na taką usługę, która odbywała się poza systemem ratownictwa medycznego, a karetka transportowa przyjeżdżała z Katowic. Jednak w razie nagłej potrzeby, przyjeżdżała karetka z tyskiej stacji pogotowia i przewoziła pacjenta. Koszty tych przewozów pokrywał Narodowy Fundusz Zdrowia w puli przeznaczonej na ratownictwo medyczne – wyjaśnia.
Co teraz?
Zgodnie ze stanowiskiem Ministerstwa Zdrowia, teraz obowiązek zorganizowania takiego transportu leży po stronie szpitali. Bo, jak czytamy w piśmie z ministerstwa „(…)zespół ratownictwa medycznego jest jednostką systemu Państwowe Ratownictwo Medyczne podejmującą medyczne czynności ratunkowe w warunkach pozaszpitalnych (…) tym samym, zespół ratownictwa medycznego, zapewniający gotowość do udzielania świadczeń, nie może realizować w tym samym czasie zleceń od innych podmiotów oraz udzielać świadczeń opieki zdrowotnej wynikających z realizacji umów w innych rodzajach świadczeń(…)”.
Czekając na karetkę
Do tej pory nie słychać było o tym, żeby karetka pogotowia nie udzieliła pomocy osobie poszkodowanej np. w wypadku drogowym, bo w tym samym czasie przewoziła ciężko chorego pacjenta z jednego szpitala do drugiego. Za to, zdaniem Marka Krawczyka, w wyniku wprowadzonych zmian w systemie transportu, teraz może być tak, że pacjent z ciężkim zawałem będzie czekał w szpitalu nawet kilka godzin na przyjazd odpowiedniej karetki i przewiezienie do specjalistycznej placówki medycznej.
W naszym województwie, na cały rejon Katowice, Tychy, Jaworzno została wydzielona przez Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe jedna karetka tzw. transportowa, która jest utrzymywana poza systemem ratownictwa medycznego i może wykonywać tego typu przewozy. To taka dodatkowa karetka z dodatkowym zespołem, która świadczy usługi w ramach umów podpisanych ze szpitalami – tłumaczy dyrektor.
Absurd goni absurd
Kolejną niedorzecznością jest to, że transport „Na ratunek” dotyczy w zdecydowanej większości takich przypadków, w których dla ratowania życia ludzkiego liczy się tak naprawdę każda minuta. I w takiej sytuacji, ja mając do dyspozycji specjalistyczną karetkę, która jest oddalona od naszego szpitala o dwie czy trzy minuty drogi, bo stoi w tyskiej stacji pogotowia ratunkowego, muszę ściągać karetkę transportową, która jest oddalona o 20 czy 30 km, bo na stałe stacjonuje przy siedzibie Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach – mówi Marek Krawczyk. – Jeżeli pacjent będzie miał „szczęście” i ta karetka akurat będzie wolna, to przyjedzie do Tychów. Natomiast, jeżeli w danym momencie będzie przewozić kogoś innego, to mój pacjent będzie czekał na swoją kolejkę do transportu. A dla niego to może być wyrok śmierci – stwierdza.
Skąd brać pieniądze?
Absurd polega także na tym, że ani Ministerstwo Zdrowia ani NFZ nie przeznaczyły na to żadnych środków finansowych. To szpitale mają same pokrywać koszty tych przewozów z pieniędzy, jakie otrzymują w ramach kontraktów z NFZ. – A kontrakty dla szpitali nie zostały zwiększone o środki na świadczenie tego typu usług – podkreśla dyrektor Szpitala Miejskiego w Tychach. – Z drugiej strony, kontrakty na Państwowe Ratownictwo Medyczne nie zostały pomniejszone o koszty takich transportów, chociaż PRM nie będzie już świadczył takich przewozów – mówi.
Co można zrobić?
Jak wyjaśnia Krawczyk, w chwili obecnej nie ma żadnego racjonalnego wyjścia z tej sytuacji. – Możemy podpisać umowę z WPR na przewozy wspomnianą już karetką transportową albo kupić własną karetkę i powołać własny zespół, który będzie nią jeździł. Z wielu powodów nie jest to jednak dobre rozwiązanie – przyznaje.
Po pierwsze, koszty zakupu karetki wyposażonej w odpowiedni sprzęt do przewozu najciężej chorych pacjentów, to ok. 300 tys. złotych. – Skąd mamy wziąć te pieniądze, nie mogliśmy się na taki zakup przygotować, bo o wprowadzonych zmianach w przewozach „Na ratunek” nie byliśmy wcześniej poinformowani, a NFZ nie dał nam na ten cel ani grosza – podkreśla dyrektor.
Poza tym, trzeba powołać specjalistyczny zespół, który do tej karetki wsiądzie i płacić mu za to, by był w gotowości przez całą dobę. A, co istotne, takie transporty „Na ratunek” nie są częste. Na przykład, w tyskim Szpitalu Miejskim w skali całego roku jest ich kilkanaście, czasem kilkadziesiąt.
To ma być oszczędność? – pyta szef szpitala na Cichej. – W sytuacji, gdy cała polska służba zdrowia boryka się z problemami finansowymi, nam każe się tak bezsensownie wydawać pieniądze. W Niemczech przewozy „Na ratunek” są wykonywane przez karetki pogotowia i Niemiecka Kasa Chorych płaci za wykonaną usługę, my mamy płacić za gotowość…
Potrzebne zmiany
Skoro Ministerstwo Zdrowia uznało, że wg przepisów prawa Państwowe Ratownictwo Medyczne nie może wykonywać transportów „Na ratunek”, to chyba trzeba zmienić prawo, a nie próbować na siłę dostosować system do irracjonalnych przepisów. Bo takie rozwiązania, jakie obowiązywały do tej pory, były dobre i cały system przewozu pacjentów funkcjonował sprawnie. A wiem co mówię, bo jako lekarz przez kilkanaście lat jeździłem w karetce reanimacyjnej, która, między innymi, wykonywała takie transporty – podsumowuje Marek Krawczyk.
Fot. E. Madej